16. Pożegnanie z Ciernobylem

223 33 19
                                    

Drobna postać wyprysnęła na otwartą, zalaną popołudniowym, bezlitosnym słońcem przestrzeń, i rozłożyła szeroko ramiona, by poddać się gwałtownemu podmuchowi chłodniejszego i przede wszystkim niezastałego powietrza.

- Tak, bierz mnie, suko! - wydała z siebie godowy okrzyk, przykuwając uwagę ludzi w pobliżu.

- McClain, nie błaznuj, ani tym bardziej nie oddzielaj się od grupy - z budynku kina wyszła pierwsza z nauczycielek, za którą na chodnik wysypała się banda rozemocjonowanych filmem przedstawicieli młodzieży. Widząc, że upomnienie nie podziałało, odwróciła się w poszukiwaniu innego kozła ofiarnego, którego zresztą szybko znalazła. - Shirogane, miałeś go pilnować.

- Przepraszam panią, w sklepie zoologicznym nie chcieli mi sprzedać smyczy tego rozmiaru - palnął, na swoje szczęście z kamienną twarzą. Stojąca obok niego Pidge parsknęła i aż uwiesiła się na wciąż niezbyt przytomnym Keithie. - Spokojnie, panuję nad sytuacją. - wypiął dumnie pierś i złapał Lance'a za kołnierz, gdy ten pod wpływem chwili próbował uciec w stronę słońca.

Kobieta spojrzała na tę gromadkę ameb z powiątpiewaniem, ale na razie miała na głowie całe stado baranów, od transportu którego zależała jej reputacja, dlatego po chwili zostawiła ich samych sobie.

- Puść mnie, mamooooo - wyjęczał Lance, o zgrozo, już całkiem trzeźwy.

- Nie, nie ma mowy. - Shiro był nieugięty. Jeszcze tylko odprowadzić tych debili do autokaru, powtarzał sobie. Jeszcze tylko parę minut, a potem nie będą już mieli okazji nic odwalić i będziesz wolny. - Idziemy. Pidge, nie wpadnij pod samochód, Hunk, nie musisz pisać tego sms-a teraz, Allura, pilnuj Romelle, Keith, kici kici, rusz się.

- Co? - wyrwało się temu ostatniemu, do tej pory pogrążonemu w stanie niepewności egzystencjalnej. - Co, co się dzieje? Film się już skończył?

- Tak, kwadrans temu - powiedział Hunk, nie odrywając wzroku od ekranu telefonu.

- Trzeba było nie spać - Lance uśmiechnął się kwaśno, a Keith zaczynał podejrzewać, że te okruszki za kołnierzem nie wzięły się znikąd.

- Co ci zrobię, że dupa musiała mi się zregenerować - pochwycił sugestywne spojrzenie niańki. - Tyłek? Zad? Dolna część pleców? - zaryzykował, a tamten skinął z aprobatą głową.

- Właśnie, moje nogi! - krzyknął nagle Lance, zwracając na siebie uwagę wszystkich. - Shiro, cały film robiłem krzesełko i ledwo żyję - zaskomlał. - Poniesiesz mnie?

Po dwóch sekundach ciszy wymownie puścił materiał jego koszulki i pozwolił drobnemu ciału w akcie zaskoczenia rozłożyć się na chodniku, jednak widząc zbliżający się wybuch płaczu (aranżowany), zlitował się i przerzucił sobie nieszczęśnika przez ramię jak worek ziemniaków. Zwycięski worek ziemniaków.

- Och, jaka ja jestem zmęczona! - wykrzyknęła z opóźnieniem Pidge. - O mój boże, ledwo stoję! To chyba przez tę fantę...! - teatralnie przyłożyła wierzch dłoni do czoła i oparła się o Hunka. Czekała w pozycji Cierpiącej Madonny całe dwie sekundy, zanim zorientowała się, że Shiro wraz z innymi już poszedł za grupą. Wydała z siebie niezadowolony pomruk, złapała wciąż piszącego z kimś przyjaciela za rękaw i pociągnęła go w stronę reszty. - Z kim ty tak w ogóle piszesz, co? Ze swoją dziewczyną? - uśmiechnęła się niewinnie, już wiedząc, jakiej reakcji się spodziewać.

- To nie jest moja dziewczyna! - wybuchnął, ale widząc jej minę, wymamrotał coś tylko i wrócił do pisania.

Dziewczyna nie zamierzała jednak przestać, o nie. Przyjaciele od tego są, żeby sobie pomagać, prawda? A przecież popychanie kogoś w kierunku całkowitej kompromitacji może uchodzić za pomoc.

- Och, powąchaj - wciągnęła w płuca miejskie powietrze, chłopak odruchowo zrobił to samo - ty też tu czujesz taaaaką miętę? - zaśmiała się, gdy zobaczyła na twarzy rozmówcy ból egzystencjalny.

- Spokojnie moja droga, to tylko ja - wtrącił się Lance, niezupełnie przejmując się tym, że aktualnie zwisa z shirowego ramienia. - Umyłem zęby przed wyjściem.

- Wyszliśmy siedem godzin temu, a odór z twojej paszczy mógłby powalić rzymski legion - mruknął Keith, a Romelle idąca całe pięć metrów przed nimi zachichotała; zaskakujące, jak czuły słuch mieli Alteańczycy.

- A co, wąchałeś? - parsknął.

- Uwierz mi, nie ma takiej potrzeby - powiedział. A przynajmniej chciał powiedzieć, bo coś odwróciło jego uwagę. Spojrzał w wąską uliczkę, którą właśnie mijali, ale oprócz bezpańskiego kota grzebiącego w śmieciach nie zobaczył nikogo. Wiedział jednak, że ktoś tam był, jeśli nie teraz, to przed chwilą. Bezwiednie zaczął zwalniać, napinając każdą część ciała, żeby przygotować się na atak...

- Wszystko okej?

Prawie podskoczył i czym prędzej odwrócił się do Lance'a.

- Tak, czemu pytasz? - poczucie czyjejś obecności nasilało się; po plecach ganiały mu już nie pojedyncze, a całe hordy ciarek. To oczywiste, że nie mógł czuć się bezpiecznie. To, że nie widział ich cały dzień, nie znaczy od razu, że go nie obserwowali.

- Tak jakoś - udał, że tylko mu się przyglądał, ale wiedział, że on wiedział, co się dzieje. Był w stanie nawet zaryzykować stwierdzenie, że Lance wie, że on wie, że on wie.

Uśmiechnął się do niego uśmiechem, który nie dochodził do oczu. Ten jeden gest wystarczył, by przeskoczyła między nimi iskierka porozumienia.

Znowu oni?

Tak.

LakeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz