Rozdział 1 ~ Portal, Naboo i Alderaan

96 2 1
                                    

Perspektywa Percy'ego

Był piękny, słoneczny dzień, jak zawsze w Obozie Herosów. Ja i Annabeth siedzieliśmy na plaży, wpatrując się w spokojne fale.

- Czyli co? – zapytałem, nie odrywając wzroku od oceanu. – Idziemy na studia w Nowym Rzymie?

- To wszystko, o czym marzę w tej chwili, Percy. – odpowiedziała.

Przez chwilę nic nie mówiliśmy, po prostu ciesząc się swoim towarzystwem. Jednak nasz spokój przerwały dwa krzyki.

- Percy! Annabeth! – krzyczeli bracia Hood, biegnąc w naszą stronę.

- Travis? Connor? – poderwałem się z miejsca. – Co się stało?

- Chejron prosi o waszą obecność. – wychrypiał zdyszany Travis.

- Powiedział, że to ważne. – dopowiedział jego brat.

- Już idziemy. – Annabeth również wstała. I wtedy zaczęło dziać się coś dziwnego.

Znikąd pojawił się ostry wiatr, który zmiótł mnie i Annie z nóg. Wydawało się, że nie wpływa na synów Hermesa, którzy patrzyli na nas z przerażeniem. Za nami otworzył się niebieski portal, do którego ciągnął nas ten wiatr. Złapałem się drzewa, a Annabeth mojej nogi. Huragan ciągle przybierał na sile.

- Travis! Connor! – spojrzałem na nich ze strachem w oczach. W końcu wiatr był tak mocny, że Chase puściła się mojej nogi i wpadła do portalu. Ze mną stało się to samo chwilę później, a moja wizja zatarła się.

- Ugh... - jęknąłem, wstając i pocierając oczy. – Annabeth? – rozejrzałem się. Mojej dziewczyny nigdzie nie było, ale to było tylko jedno z moich zmartwień. Przede wszystkim nie wiedziałem, gdzie byłem, a mój głos brzmiał, jakbym był małym dzieckiem.

Spojrzałem na swoje dłonie. Wyglądały mniej więcej tak samo, jak wtedy, kiedy byłem jeszcze w Obozie, były tak samo opalone i w ogóle, ale wydawały się gładsze i nie było na nich żadnych blizn, a wcześniej miałem przynajmniej kilka.

Stałem po środku jakiejś łąki. Nie powiem, była bardzo ładna, ale nie chciałem jej teraz podziwiać. Ruszyłem przed siebie. W końcu dojdę do jakiegoś miasta... Prawda?

Na szczęście miałem rację. Po około dwudziestu minutach drogi, w końcu na horyzoncie widać było miasto, a po mniej więcej godzinie, w końcu do niego doszedłem.

To miejsce było bardzo dziwne. Po ulicach nie jeździły samochody, a jakieś dziwne, latające skutery. Na niebie widać było statki kosmiczne. Mieszkańcy też byli tu dziwni. Chociaż w większości byli to ludzie, widziałem też inne stworzenia o pomarańczowej skórze i nieco gadziej głowie. Ale szczerze mówiąc, mało mnie to obchodziło. Chciałem teraz jedynie dowiedzieć się, gdzie jestem i znaleźć Annabeth.

- Przepraszam? – zadarłem głowę do góry, by spojrzeć na jakąś kobietę. – Powie mi pani może, co to za miejsce?

- Zgubiłeś się? – zapytała, patrząc na mnie jakby z troską. – Trzylatki raczej nie chodzą same po ulicy.

Moje oczy rozszerzyły się w szoku. Trzylatek?

- Umm... Można tak powiedzieć. – podrapałem się po głowie. – A odpowie mi pani?

- To miasto Theed, stolica planety Naboo. – odparła. – Gdzie są twoi rodzice?

- Właśnie do nich idę. – skłamałem i szybko oddaliłem się od tej kobiety. Naboo? Jestem pewien, że u nas w galaktyce nie ma takiej planety. A jeśli już, to na pewno nie jest zamieszkana! - O Bogowie... - mruknąłem. – Ja to mam szczęście...

Another WorldOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz