ⓍⓍⒾ

3.1K 188 9
                                    

Przez ostatni tydzień nie mogłem się obciążać dlatego, teraz siedziałem w gabinecie i pomagałem Sophi ogarniać sprawy związane z watahą. W zasadzie to w niczym innym nie byłem w stanie pomóc, a, że musiałem odciągnąć myśli od mojej mate, to w zasadzie nie wychodziłem z gabinetu. Fakt, iż odeszła był przygnębiający jednak nic nie mogłem na to poradzić. To była jej decyzja, którą podjęła pewnie po tym incydencie z atakiem. W dalszym ciągu nie miałem pojęcia, z czym on był związany. Nikt nic nie wiedział, a przynajmniej nie chciał zdradzić, a Olivia zniknęła. Tak po prostu jednak czy mogłem jej mieć to za złe? Pewnie nie. W końcu nie była moją własnością i mogła robić co chciała. W zasadzie to łączyła nas głównie więź więc nie miałem prawa się na nią gniewać. Jeśli kiedyś będzie czuła się gotowa, to wróci, a jeśli nie to nie będę jej szukał, nic na siłę.

- Andrew. - z moich rozmyślań wyrwał mnie głos Sophi. Uniosłem na nią wzrok, a ona westchnęła ciężko. - Może powinieneś iść już spać? Jest już naprawdę późno, a ty już wystarczająco mi pomogłeś.

- Daj spokój. - rzuciłem, zmuszając się do lekkiego uśmiechu. - Czeka nas jeszcze masa pracy, a ja i tak nie jestem zmęczony.

- Nie możesz spać prawda? - spytała, czym kompletnie mnie zaskoczyła. - Wyrzucasz sobie, że to twoja wina i tak dalej.

Westchnąłem cicho, pocierając twarz dłońmi. Co niby mam jej powiedzieć? To prawda? Każdej nocy wyrzucam sobie, że ona odeszła, bo to wszystko moja wina? Nie, przecież nie powiem jej, że tak po prostu stałem się słaby. Nie radzę sobie z tym, co się stało, a ona nie może o tym wiedzieć. Chociaż pewnie się domyśla jednak ja nie byłbym sobą, gdybym jej to powiedział.

- Sophia daj spokój. - rzuciłem, bawią się długopisem, który miałem w dłoni. - Ona odeszła i może nigdy już nie wróci, a ja muszę nauczyć się z tym żyć. Jak trudne, by to nie było.

- Całe życie na nią czekasz, a mówisz mi, że poradzisz sobie z tym że odeszła z dnia na dzień? - spytała, unosząc jedną brew ku górze.

- Nie mówię, że poradzę sobie z tym z dnia na dzień. Mówię, że muszę sobie z tym poradzić sam. - wyjaśniłem, spoglądając na stos papierów ustawiony na biurku. - Nie zawsze ktoś przy mnie będzie, a ja muszę nauczyć się żyć z tym, że ona może nie wrócić i to będzie tylko, i wyłącznie jej wybór.

- Znam Olivie od trochę ponad roku. - stwierdziła, odkładając papiery na bok. - Bywa tajemnicza, lubi znikać i chyba nikomu nie zdradziła do końca swojej przeszłości. - przyznała, zakładając kosmyk włosów za ucho. - Jednak jest wierna swoim i wiem, że wróci, bo będzie czuła odpowiedzialność za Ciebie i waszą watahę.

- Kotołaki nie poddają się więzi tak łatwo, jak wilkołaki. - rzuciłem opierając plecy o oparcie krzesła. Na szczęście rany już nie bolały. - Jej dwa spojrzenia i randka nie wystarczą, by kochać mnie na zabój.

- Może nie jednak tak długo, jak ty pozostajesz alfą, Olivia daje siłę twojemu stadu. Ona o tym wie więc nie odważy się was porzucić.

- Zawsze optymistyczna Sophia. - rzuciłem rozbawiony. - Chyba wolę być pesymistą, wtedy mam okazję miło się zaskoczyć. - stwierdziłem, przeciągając się na krześle.

- Serio idź już spać. - poprosiła chyba czując, że ciągnięcie tematu mojej mate nic nie da.

- A ty pójdziesz? - spytałem na co ta lekko się skrzywiła. - No właśnie. Więc przestań mówić innym, żeby o siebie dbali w trakcie, kiedy Ty nigdy tego nie robisz.

- To nie twoje stado Andrew, to nie Ty powinieneś się za nie zaharowywać.

- To stado Twoje i mojego brata. - stwierdziłem, patrząc na nią z powagą. - Dlatego, zamierzam pomóc tyle, ile tylko będę w stanie i nie wyganiaj mnie takimi słowami, bo, mimo że to nie moja wataha to o nią dbam, i zostawiłem chwilowo swoją watahę dla twojej.

- Wybacz. - westchnęłam cicho, przymykając oczy. - Po prostu nie wyobrażam sobie co bym czuła, gdyby to Matai odszedł. - przyznała, spoglądając na mnie niepewnie.

- Da się z tym żyć. - wzruszyłem ramionami. - Praca pomaga mi to lepiej znieść, więc błagam po prostu mnie nie wyganiaj. Zwłaszcza, że wiem jak zachowałabyś się na moim miejscu. Podpowiem, dokładnie tak samo.

- Przeraża mnie to, jak dobrze mnie znasz. - na twarzy alfy pojawił się lekki uśmiech. - Oboje mamy problem z pracą.

- A czy to coś złego? - spytałem, śmiejąc się lekko. - Dbamy o naszych często zapominając o samych sobie.

- Przerywamy życie dla innych zamiast dla samych siebie. - stwierdziła, co trochę mnie dobiło.

Zapanowała cisza jednak nie była ona niezręczna. Każde z nas skupiło się na swojej części pracy. To prawda oboje jesteśmy pracoholikami, kiedy coś w życiu nam się nie układa, zajmujemy umysł pracą. Czy to dobre? Dla nas na pewno nie jednak dla watahy są to dobre wieści. Zwłaszcza, że po ostatnich wydarzeniach pracy nadal jest sporo.

- Koniec pracy. - oświadczył mój brat, wchodząc do gabinetu. - Wy to się kiedyś razem zaharujecie. - podszedł do żony i czule ją pocałował. - Chodźmy spać wilczku, co?

- Jak jesteś zmęczony, to idź ja w przeciwieństwie do ciebie mam pracę. - oświadczyła białowłosa niechętna, by gdziekolwiek iść.

- Nie możesz spędzić całej nocy pracując. - stwierdził wyjątkowo stanowczo omega. - Więc po prostu chodź, bo ja nie planuje się odczepić.

- Widzę, że już nie zaznam spokoju. - Sophia niechętnie podniosła się z fotela. - Ty też już chodź, zmęczony niewiele wskórasz.

Byłem średnio przekonany co do tego pomysłu jednak ona miała rację. Siedzieliśmy tu od rana i chyba oboje potrzebowaliśmy odpoczynku. Podniosłem się z miejsca i opuściłem gabinet Sophi. Po drodze do pokoju wpadłem na małą Ester, która stała w drzwiach sypialni rodziców. Chyba czekała aż przyjdą.

- Coś się stało mała? - spytałem rozczochraną dziewczynkę, trzymającą pluszowego wilka w ręce.

- Nie. - pokiwała głową. - chcę spać z rodzicami. - wyjaśniła, a ja uśmiechnąłem się na to lekko.

- Rodzice zaraz przyjdą, muszą tylko omówić parę spraw. - oświadczyłem, próbując ukryć rozbawienie.

Dziewczynka pokiwała głową z lekkim uśmiechem, a ja postanowiłem, że z nią poczekam. Wróciłem do siebie dopiero, kiedy mój brat przejął pieczę nad małą.

Wykonałem wieczorną toaletę i położyłem się do łóżka. Ostatnie dni były okropne i to wyjątkowo okropne. Nic nie było tak jak powinno, a ja potrafiłem jedynie oczekiwać jej powrotu. Tak albo pracowałem albo myślałem tylko o niej i to było doprawdy okropne. Bo ile można wyczekiwać powrotu kogoś, kto może już nigdy nie wrócić?

Nigdy jej nie odnajdę Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz