Prolog.

1.5K 39 0
                                    

Punkt siódma wjechałam windą, jednego z drapaczy chmur w centrum Florydy. Poza mną w firmie był Jack, ochroniarz oraz Melody, moja sekretarka. Po krótkiej wymianie zdań z sekretarką ruszyłam do swojego biura. Pierwszą czynnością jaką wykonałam, było podciągnięcie rolet w ogromnych oknach, które w całości zajmowały jedną ze ścian. Reszta ścian była pokryta szarą farbą. Na środku stało moje, dość sporych rozmiarów, czarne biurko, skórzany fotel i dwa krzesła z drugiej strony. Natomiast przy ścianie, po lewej od wejścia stała sofa w kolorze butelkowej zieleni, mały kawowy stolik i dwie pary foteli oraz regał z papierami. Mimo tego, że moje biuro było dość sporych rozmiarów, nie stało w nim wiele mebli. W większości miejsce zajmowały rośliny.

— Proszę to twoja kawa. — Powiedziała Melody stawiając filiżankę z podwójnym expresso na moim biurku, kiedy po godzinie dziesiątej w firmie zaczął się młyn a ja tonęłam w projektach. — Ah i zapomniałabym. Dzwoniła twoja mama, dziś wieczorem odbywa się kolacja urodzinowa twojego ojca. Prosiła abym ci o tym przypomniała.

— Dziękuję Melody. — Uniosłam filiżankę i upiłam z niej łyk. — Ale proszę przekaż mamie, że nie dam rady przyjechać. Za to tacie wyślij kwiaty i jakąś dobrą whisky.

Melody skinęła głową i wyszła. Nie była zaskoczona tym o co ją poprosiłam. Pracowałyśmy ze sobą już na tyle długo, że wiedziała o tym jak ważna jest dla mnie praca. A ten dzień nie był odpowiednim na imprezy, ponieważ następnego dnia miało odbyć się bardzo ważne spotkanie w naszej firmie. Co do samej Melody, pracowałyśmy razem od samego początku mojej kariery architektki. Z nikim nie miałam tak dobrych relacji jak właśnie z nią, mimo dzielącej nas różnicy wieku. Szczerze mówiąc, nawet moja mama była o nią zazdrosna z racji tego, że z Melody spędzałam więcej czasu niż z nią samą. Domyślałam się jak przeklinała mnie w myślach słysząc, że nie przyjadę na urodziny taty. Jednakże nie dbałam o to. Miałam świadomość tego, że on nie będzie miał mi tego za złe, ponieważ zamiłowanie do tego zawodu odziedziczyłam w genach po nim.

Kiedy przyszła pora lunchu, przyszła pora na oderwanie się od projektów. Wyciągnęłam się na sofie, zdejmując wcześniej swoje czerwone szpilki. Kochałam swoją pracę, ale równie bardzo kochałam makaron carbonara, który właśnie pałaszowałam w cichym akompaniamencie muzyki wydobywającej się z małego radia. Jedząc zatapiałam swój wzrok na niebie, które było tego dnia czyste i oświetlone poronieniami słońca. Nie było na nim ani jednej małej chmurki, widok ten był naprawdę uspokajający. Aż do momentu, kiedy niespodziewanie weszła do mojego biura Melody.

— Czerwony alarm! — Krzyknęła prawie trzaskając drzwiami.

— Co się stało? — Zapytałam spokojnym tonem i odłożyłam pudełko z makaronem na stolik.

— Pan Morrone przyjedzie za dziesięć minut.

— Jak to? Przecież miał być dopiero jutro?— Pospiesznie wcisnęłam swoje szpilki z powrotem na stopy. — Cholera, nawet nie wiem czy projekt jest już w pełni gotowy. Nathaniel miał się tym zająć.

— Zaraz skontaktuje się z nim. Przyszłam, żeby cię uprzedzić.

Podziękowałam jej i wyszła. W tym czasie ja zabrałam się za doprowadzenie swojego biura i siebie do porządku. Nie codziennie w firmie przydarzały się takie przypadki. Zazwyczaj klienci przyjeżdżali w umówionym terminie i nie zmieniali go w ostatniej chwili. Nie cierpiałam takiego zachowania, wręcz było moim zdaniem nieprofesjonalne. Gdyby nie fakt, że pan Morrone był bardzo ważnym dla nas klientem, stanowczo odmówiłabym dzisiejszego spotkania. Na całe szczęście Nathaniel wywiązał się ze swojego zadania i po kilku minutach na moim biurku znajdował się już gotowy projekt. Spokój znów zawładnął moim ciałem. Właśnie poprawiałam swoje usta krwistoczerwoną szminką, kiedy po biurze rozbiegł się dźwięk pukania.

Love is weakness.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz