Rozdział piąty.

752 35 0
                                    

Następny dzień zaczął się jak każdy inny. Poranna kawa i masa pracy. Uporczywie walczyłam z myślami, które owładnęły moją głowę. Mianowicie wspomnienia z ubiegłego wieczoru. Przyjemnie było móc spotkać kogoś z dawnych lat. Nie wspominając już o tym, że przed snem leżałam z laptopem na kolanach przeglądając zdjęcia z czasów szkolnych. Wszyscy byliśmy wtedy młodzi, prowadziliśmy beztroskie życie. Nie mieliśmy większych problemów, żyliśmy chwilą i szczerze mówiąc zatęskniłam za tym. Teraz każdy mój dzień wyglądał tak samo. Praca, a zaraz po niej powrót do pustego mieszkania i samotne weekendy. Z zamyślenia wyrwało mnie pukanie do drzwi.

— Proszę! — Krzyknęłam nie odrywając wzroku od monitora.

— Zamawiała pani lunch?

— Tak, proszę postawić na... — Zaczęłam, ale kiedy uniosłam wzrok i zobaczyłam kto stoi w drzwiach zamarłam. Szybkim ruchem wstałam od komputera, a zakłopotanie owładnęło całą mnie. — Przepraszam pana najmocniej. Myślałam, że to dostawca.

— Nic nie szkodzi. Byłem akurat w jednej ze swoich restauracji, kiedy dostawca wybierał się z zamówieniem do pani firmy. A jako że wybierałem się właśnie do pani z myślą zaproszenia na wspólny lunch pomyślałem, że sam dostarczę pani zamówienie. — Powiedział Morrone uśmiechając się do mnie. A następnie uniósł w górę dwa opakowania. — To co? Zgodzi się pani na wspólny lunch?

— Z przyjemnością. — Powiedziałam speszona i skinęłam głową, a następnie oboje udaliśmy się do stolika kawowego. Kiedy Morrone zajął miejsce na sofie obok mnie, do moich nozdrzy dostał się zapach jego mocnych perfum. Odebrałam z jego rąk opakowanie z moim makaronem, a Morrone zajął się swoim. Po krótkim życzeniu sobie smacznego, oboje zaczęliśmy jeść.

— Zastanowiła się pani nad moją propozycją? — Zapytał po tym jak przyłożył białą serwetkę do swoich ust. Obrócił się w moją stronę, zarzucając przy tym prawą rękę na oparcie kanapy. Szczerze mówiąc nie byłam pewna czy to dobry pomysł, ale nie wiedziałam jak mogę mu się odwdzięczyć za uratowanie życia.

— Owszem. — Zaczęłam i odłożyłam opakowanie na stolik. Poprawiłam się, zakładając nogę na nogę co nie umknęło uwadze mężczyźnie, ponieważ zmierzył wzrokiem moje nogi. Następnie z powrotem przeniósł wzrok na moją twarz. — W ramach podziękowań za uratowanie mojego życia, chętnie wybiorę się z panem na ten bal. — Powiedziałam z uśmiechem na ustach. Kąciki ust Morrone również delikatnie uniosły się do góry, jednak nie odpowiedział. Przyglądał mi się, co rusz błądząc pomiędzy moimi oczami a ustami. — Przepraszam, wszystko w porządku? Jestem gdzieś brudna? —Zapytałam będąc ponownie speszoną.

— Skądże. — Rzucił i oblizał swoje usta, przez co moje ciało dziwnie się spięło. — Wygląda pani pięknie jak zawsze. Cieszę się, że się pani zgodziła. Czas na mnie, mój kierowca przyjedzie jutro po panią o siódmej. — Dodał wstając i zapinając marynarkę.

Po krótkim pożegnaniu się opuścił moje biuro a ja opadłam z powrotem na sofę i westchnęłam. Kończąc swój makaron zaczęłam zastanawiać się w co mam się ubrać i po krótkich przemyśleniach zrozumiałam, że w mojej szafie nie mam nic na tak szczególną okazję. Posprzątałam opakowania i ruszyłam w stronę biurka. Następnym krokiem wykonanym przeze mnie było wyciągnięcie mojego telefonu z torebki.

Do Morgan Flora:
Hej, robisz coś popołudniu? Może chciałabyś wyskoczyć na małe zakupy?

Morgan wydawała mi się być jedyną osobą, do której mogłam napisać. Równie dobrze sama mogłam wybrać się na te zakupy, ale jednak zawsze raźniej z kimś, kto zawsze doradzi. Na szczęście nie musiałam czekać długo na odpowiedź od niej.

Love is weakness.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz