33

3K 360 93
                                    

Przekręcenie się z lewego boku na prawy.

Otworzenie oczu.

Rozsunięcie zasłon.

Poczłapanie do łazienki, wzięcie leków jeszcze przed umyciem zębów.

Pójście do kuchni, zjedzenie śniadania.

Wzięcie kolejnej dawki leków, tych zaznaczonych kartką „po posiłku - rano".

Taka standardowa rutyna Deku. Od tego punktu są mniej więcej trzy możliwości.

1. Złapanie się jakiś standardowych zadań domowych, sprzątanie, czytanie, byle tylko zabić czas do obiadu.

2. Przychodzi Todoroki, ucięcie sobie miłej, ale krótkiej pogawędki, bo przeważnie heterochromik pracuje od rana i ma mało czasu.

3. Przychodzi Shinso i siedzi do południa, po zaczyna patrol o 14. Przeważnie rozmowy schodzą na tematy typu „zaraz zasnę, zabijcie mnie".

Dzisiaj jednak rutyna została całkowicie zaburzona. Izuku obudził za wcześnie, miotany wyrzutami sumienia, dziwnym przeczuciem i porąbanym snem o małej dziewczynce, która w kółko powtarzała „dlaczego".

Kiedy już zwlekł się z łóżka, rozsunął te cholerne zasłony i poszedł do łazienki, okazało się, że nie ma leków.

W skrócie był w dupie.

Latał po domu, starając się nie panikować, ale z każdą minutą było to coraz trudniejsze. Nie miał bladego pojęcia, jak to się stało, że tak szybko się skończyły.

Może gdzieś spadły?

Wziąłem za dużą dawkę?

Czy już zamawiałem więcej?

Poprosić o jeszcze?

Co się stanie, jak ich nie wezmę?

Ostatecznie po prostu polazł do komputera i waląc w klawiaturę, napisał do psychiatry o zaistniałej sytuacji. Kiedy wysłał wiadomość, pojawiła się kolejna anomalia.

Dokładnie o 5:49 zadzwonił dzwonek. Izuku zawiesił w szoku palce nad klawiaturą. Z osłupienia wyrwało go walenie w drzwi.

Wstał powoli z miejsca, nieświadomie zaciskając drżącą dłoń na piżamie. Poczłapał do wejścia, blady jak ściana i przyłożył ucho do drewna.

- H-halo? Kto tam?

Był przestraszony. Nie spodziewał się nikogo, a dodatkowo martwił go brak lekarstw. Był w tym momencie jak bomba, która może wybuchnąć przez jeden nieostrożny ruch.

- Otwieraj, nerdzie!

Wściekły głos Bakugou dobiegł z zewnątrz. Midoriya aż zachłysnął się powietrzem. Gwałtownie dopadł kluczy i zaczął wciskać je do zamka. Upadły mu trzy razy, ale ostatecznie z hukiem otworzył drzwi, wpatrując się oniemiały w blondyna.

Katsuki także patrzył na niego przesz chwilę, skanując wzrokiem jego osobę. Prychnął standardowo pod nosem i wepchnął się do środka.

- Kacchan ja-

- Daruj sobie.

Midoriya zamknął usta i wpatrywał się w czerwonookiego. Poczuł krew na dłoni. Zaciskał pieść do takiego stopnia, że zrobił paznokciami małe ranki. Szybko wytarł drobne kropelki i spodnie i zamknął drzwi.

- Przyszedłem, bo miałem taki kaprys. Nie żeby słuchać twojego gadania.

Izuku zmieszał się na moment i spuścił wzrok. Uniósł go po chwili. Katsuki wpatrywał się w niego w milczeniu z łagodnym wyrazem twarzy. Podszedł do niego i podniósł dłoń, kładąc ją na jego głowie. Piegowaty zarumienił się, ale trwało to ułamek chwili, bo blondyn pociągnął go za włosy, odwrócił się i jak gdyby nigdy nic, zaczął rozglądać się po jego domu.

- Jesteś debilem.

Wysyczał jadowicie, a prawdziwy sens tych słów uderzył w Izuku jak solidny plaskacz.

„Przyszedłem tu po przeprosiny.
Oboje dobrze o tym wiemy
Nie jestem dziwką"

Midoriya potrzebował tej rozmowy bardziej niż tlenu, ale w tym momencie, czuł, że brakuje mu właśnie powietrza.

And The End {BakuDeku}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz