Rozdział 46

626 44 49
                                    

Siedziała w szpitalnej poczekalni. Wokół niej, cały czas, przechodzili uzdrowiciele, ubrani w błękitne kitle. Niektórzy mieli w dłoniach kubek z kawą, inni różdżki, kolejni nieśli tace z lekami. Obok niej, na błękitnym krześle, siedział Harry i Ron. Dalej miejsce zajmowała jej matka, Hermiona i Fleur. Naprzeciwko niej, usadowił się jeden z jej braci, Bill. Kawałek dalej usiadł George, który był w fatalnym stanie, ale nikt nie miał nawet siły go pocieszać. Percy, kompletnie załamany, szlochał cicho w kącie pomieszczenia. Charlie poszedł do góry, do kawiarenki, mając dość bezczynnego siedzenia i czekania na wyrok. 

To właśnie teraz, w tym momencie, w jednej z wielu sal, uzdrowiciele próbowali pomóc jej ojcu. Wezwali jakiegoś uzdrowiciela z Francji, by ten im pomógł, ale okazało się, że on również nie wiedział kompletnie niczego, jeśli chodzi o czarnomagiczne zaklęcie, którym został ugodzony mężczyzna. Mimo wszystko, zgodził się pomóc. Nie mieli pojęcia, czy ich sposób zadziała, a co za tym idzie, był on bardzo ryzykowny, ale wszyscy Weasleyowie zgodzili się jednogłośnie, że warto spróbować, bo gorzej już być przecież nie może i bez tego, prędzej czy później, pan Weasley i tak umrze. A teraz czekali. Czekali, by dowiedzieć się, czy udało im się go uratować, czy wręcz przeciwnie. 

Dziewczyna się bała. Bała się tak, jak jeszcze nigdy w życiu. Na każdy, najcichszy odgłos otwieranych drzwi, cała drżała. Na każdego uzdrowiciela, patrzyła z niechęcią, jakby obwiniając go, że nie umie pomóc jej ojcu, chociaż dobrze wiedziała, że to nie ich wina. Wiedziała również, że od teraz, nienawidzi niebieskiego koloru, który zaczął ją już denerwować. Zewsząd otaczali ją ludzie, a ona czuła się najbardziej samotna na świecie. Nie odzywała się do nikogo, zresztą, oni również milczeli jak zaklęci. Nie płakała, bo nie starczyło jej już łez. Przymknęła oczy i głośno westchnęła. W myślach policzyła do dziesięciu, po czym wstała, zwracając na siebie uwagę reszty rodziny. 

- Gdzie idziesz? - szepnął Harry, chwytając ją za nadgarstek. Spojrzała na niego. 

- Chcę odetchnąć świeżym powietrzem. - mruknęła, zagryzając wargę. 

- Idę z tobą. - stwierdził, nawet nie pytając jej o zgodę. Ona nie miała mu tego za złe. Cieszyła się, że będzie miała towarzystwo, z nim wszystko było łatwiejsze. 

Nie odezwała się więcej, tylko ruszyła do wyjścia. Na dworze było zimno i wietrznie, pomimo tego, że była już wiosna. W tej chwili pożałowała, że nie zabrała ze sobą żadnego płaszcza, bądź kurtki. Zadrżała z zimna, a po chwili, ku jej zaskoczeniu, na swoich barkach poczuła jakiś materiał. Odwróciła głowę i ujrzała uśmiechającego się do niej Harrego, był w samej koszuli, bo oddał jej kurtkę. Zatrzymała się gwałtownie, gotowa się rozpłakać. To było tak miłe i kochane z jego strony. Bardzo cieszyła się, że nawet w takich momentach mogła na niego liczyć. Podeszła do niego i pocałowała go w usta.

- Dziękuję. - szepnęła cicho, gdy się od niego odsunęła. 

- Za co? - spytał, patrząc jej w oczy. 

- Za to, że jesteś. Że jesteś ze mną zawsze wtedy, gdy cię potrzebuję. - wyjaśniła, a po jej policzku popłynęła łza. 

- Och, Ginny. - westchnął i odgarnął jej z twarzy niesforny kosmyk włosów. - To chyba oczywiste. Ja zawsze będę przy tobie, gotowy otrzeć twoje łzy, gdy płaczesz. Gotowy cię wysłuchać i pocieszyć. Musisz o tym pamiętać. 

Dziewczyna pociągnęła głośno nosem i rozpłakała się jak mała dziewczynka, którą w tej chwili się czuła. 

- To dla mnie za dużo. - powiedziała, szlochając głośno. - Harry, ja straciłam brata, nie chce tracić jeszcze jego. Ja nie chce, nie, ja nie mogę go stracić, rozumiesz?

Krok ku dorosłości · HinnyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz