VII: Feralny nawet nie piątek trzynastego

303 33 15
                                    



— Black! — Wszystkich Huncwotów obudził wrzask Constance Bowie, jeszcze przed piątą rano w poniedziałek oraz jej pięść waląca w drzwi do ich dormitorium.

— Co za niesprawiedliwość, że dziewczyny mogą nam wparować do dormitorium, a my im nie — wyjęczał w czerwień poduszki James, nakrywając głowę kołdrą.

— Wszyscy wiemy, że w gdyby tak było to odwiedzałbyś nas dwadzieścia cztery godziny na dobę, Potter! — krzyknęła, a brunet wykrzywił się, ponieważ jego złudzenie głoszące, że słuch Connie Bowie nie ma prawa dosięgnąć ich dormitorium, zostało brutalnie przebite niczym balon igłą. — A teraz, Black! — Jej pięść ponownie zagruchotała w drzwi, po czym do jej uszu dobiegły kolejne jęki rozpaczy, wynikające z przerwania błogiego snu. — Black, na Merlina, otwieraj drzwi! — Kolejny jęk rozpaczy, i uderzenie w drzwi. — Bo zaraz wam rozsadzę te drzwi na kawałki i tyle będzie dobrego! — wydarła się, jeszcze głośniej niż poprzednio, na co Huncwoci poderwali się z łóżek, pod wpływem usłyszanej groźby, brzmiącej wyjątkowo realistycznie.

Gryfoni zmierzyli się wzrokiem, trwając w zupełnej ciszy. Ostatecznie Remus rzucił poduszką w Blacka, a ten westchnął i z rezygnacją wstał z łóżka, podchodząc do drzwi. Jednak nie omieszkał po drodze zahaczyć o łóżko Jamesa, i będąc jeszcze na wpół śpiącym, postanowił na dłuższą chwilę zostać w nogach pościeli Pottera.

Zasnął na chwilę, jednak rozpoczęcie odliczania przez Connie, odrobinę go przejęło.

— Stary, idź jej otwórz te drzwi. Może później da nam spać — fuknął na niego James, przecierając oczy dłońmi, a nogą kopiąc Syriusza, aby zwlekł się z jego łóżka.

Ostatecznie brunet zaliczył bolesny upadek, co nie przeszkodziło mu w otworzeniu drzwi oraz pseudoartystycznym oparciu się o ich framugę wraz z zaspanym uśmiechem, który silił się na bycie czarującym. Lub cokolwiek innego, według skromnego zdania Connie, nic nie wyszło.

— Daruj to sobie — syknęła, gdy Black uważnie zmierzył ją wzrokiem. Mimo piątej, bądź wcześniej dziewczyna była w pełnym uniformie Gryffindoru, prócz szaty, z idealnie zawiązanym krawatem, zachowanym za swetrem. — Wyjaśnisz mi, co się stało w Pokoju Wspólnym przez noc? — spytała, a z dormitorium dobiegł stłumiony śmiech bądź kichnięcie umierającego. Spojrzała podejrzliwie na Syriusza, zastanawiając się czy nie trzyma trupów w szafie, bądź ledwo żywych.

— A co się stało? — zapytał ze śmiechem, przeczesując dłońmi ciemne włosy, a Bowie wywróciła oczami. Rzuciła w jego kierunku proporczykiem w barwach Gryffidoru, który wielkim ozdobny pismem głosił „Constance Bowie i Syriusz Black".

To się stało — fuknęła, zakładając pasmo włosów za ucho. — Jeśli jesteś za to odpowiedzialny, przysięgam, w tym momencie zostaniesz przeklęty — zagroziła, zaglądając przez ramię Syriuszowi, aby zobaczyć czy jednak nie ma za sobą armii zmarłych.

— Jesteś straszna, kobieto. — Oczy chłopaka wyszły z orbit, gdy przyswoił fragment o rzuceniu na niego uroku. Brzmiało to równie realistycznie, co zmasakrowanie drzwi, gdyż Bowie miała rękę do zaklęć i uroków. Gdy dalej mierzyła go podejrzliwym wzrokiem, wywrócił oczami, oddając jej proporczyk. — Nie to nie ja, dla twojej wiadomości. Przecież mam dziewczynę — wyjaśnił oczywistym tonem, nadal się uśmiechając. — Poza tym, myślę, że kiedy mówisz „wymaluję sobie na policzkach twoje nazwisko" powinnaś liczyć się z tym, iż ktoś mógł ciebie usłyszeć.

— Trzeba mieć pięć lat, żeby nie zrozumieć sarkazmu — powiedziała z niesmakiem, współczując pięciolatkom, że nie mogę się śmiać z tylu znakomitych żartów. — Albo być mentalnym tobą — dodała po chwili, na co Potter wyglądający na umarłego zagwizdał, a Remus z Peterem zaczęli klaskać.

𝐊𝐎𝐍𝐅𝐔𝐍𝐃𝐎  ❖ 𝓈𝓎𝓇𝒾𝓊𝓈𝓏 ℴ𝓇𝒾ℴ𝓃 𝒷𝓁𝒶𝒸𝓀 Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz