przepraszam, że nie było w sobotę rozdziału♥️
Następny poranek pachniał żałosną porażką, od kiedy tylko Connie po dwunastej wygrzebała się spod pościeli i zobaczyła Syriusza postanowiła zapić jego egzystencję hektolitrami gorzkiej kawy, od której Evans robiło się niedobrze.
W takim stanie tkwiła następne dobre dwa dni, aż w końcu stwierdziła, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, a jak będzie siedzieć w pokoju z puszką kawy, to ta jej zbrzydnie, natomiast Black wpadnie wreszcie w jakieś głębsze załamanie. Ostatecznie zadowoliła się dosypaniem mu soli do kakao, rzucaniem śnieżkami w jego twarz i cierpliwym wpajaniu kotu, że właśnie bruneta ma zagryźć, zamiast niej.
Przerwa świąteczna zakończyła się z hukiem i wracającą do Remusa karmą, dzięki czemu on miał poobijane kostki. Ostatniego dnia wolności i błogiego spokoju, przed spisywaniem od siebie nawzajem prac domowych, Lupin uciekający przez Jamesem, któremu o dziwo nie zabrakło wtedy mózgu, wparował Constance do łazienki, przez co teraz wzrok Syriusza nie odstępował go na krok.
— Te, a co ty masz całą kostkę w siniakach? — Zainteresowała się Lunatykiem, schylając się po wyrwaną z notesu Evans kartkę, jaka mogła przydać się jej przy odrobieniu piątej już zaległej pracy.
— Milczę, jak grób — odparował jej szybko, przewracając stronę podręcznika o astronomii. Było to nawet więcej niż częściową winą Syriusza, który mierzył go surowym spojrzeniem, zza burzy włosów Constance, w podobnym do jego nastroju.
— Mam czekoladę! — wykrzyknęła śpiewnie, prosząc Merlina, aby w jej kieszeni owy smakołyk nadal się znajdował. Niestety na jej błagania był dość głuchy, co właściwie nie zdziwiło jej nazbyt bardzo. — A dobra, to jednak nie. — Machnęła zamaszyście ręką, zaglądając rudej opierającej się o okno przez ramię, w międzyczasie przepisując od niej wszystko, okazjonalnie zmieniając ustawienie znaków przestankowych na pergamin leżący na kolanach Syriusza.
— Ała — wyjęczał Potter, choć to nie ma jego kolanach spoczywał wymięty kawałek pergaminu, torturowany piórem i atramentem.
— Kolejny, umiera. Co za dzień — westchnęła ostentacyjnie brunetka, sięgając po lukrecjową różdżkę, tylko po to, aby po chwili urządzić zawody z plucia nią w dal.
— Ale mi się złamał paznokieć!
— Tragedia.
— Nie bądź okropna. — Naburmuszył się, uważnie przyglądając swoim dłoniom.
— Nie, no serio. — Parsknęła śmiechem, co zaskutkowało przewróceniem się kałamarzu z atramentem na podręcznik od transmutacji Connie. — To jest tragedia, Evans wiesz gdzie u licha jest moja różdżka?
I właśnie tu zaczął się problem, ponieważ rudowłosa leniwie i dość nieprecyzyjnie wskazała palcem na jej szatę, a różdżki tam nie było.
— Jak to tego nie ma?! — Był to w rzeczy samej wrzask podobny do tamtego, mającego moc ogłuszenia całej okolicy, w ramach prezentu bożonarodzeniowego. Przez owy krzyk Lupin postanowił się niemiłosiernie skrzywić, że aż podskoczyła mu noga, co później wytłumaczył, tym iż Constance ma głos tak donośny, a on za to wrażliwy słuch. Tak czy owak razem z nogą Lunatyka w powietrze wyleciała też Connie wstająca ze swojego miejsca, w poszukiwaniu zagubionej różdżki. Zaraz po tym zaliczyła miękkie lądowanie twarzą w tarcie Petera, jaki zachichotał, co wręcz zmotywowało Bowie do podniesienia się z dumą – oraz tartą na twarzy – wznawiając przetrząsanie przedziału.
Black, w którego nagle uderzyła niezwykła, jak na niego chęć iście puchońskiej pomocy, po czym gwałtownie wstał, kopiąc przy tym kreci dołek. Constance straciła równowagę i tym razem poleciała w tył.
— Zabiję cię kiedyś, Black.
*
Późnym wieczorem Constance mogła ze spokojem opaść na łóżko i przywitać się z nabytymi podczas podróży siniakami, w między czasie negocjując przepisanie od Evans tego, czego nie zdążyła od Remusa w zamian za ostatnią czekoladową żabę jaka się uchowała.
— No proszę — przeciągała ostatnią literę, uśmiechając się uroczo, co bywało zwodzące. — Wymiana zakładników, ja dostanę wypracowanie, a ty żabę — zachęcała dalej.
— Oszukujesz — zawyrokowała Evans, zaczynając zaplatać warkocz. — W pociągu już lametowałaś, że nie ma żab, więc skąd tą wzięłaś?
— Z torby Dorcas. — Wzruszyła ramionami.
— To zmienia postać rzeczy, czego potrzebujesz? — Odwróciła się prędko klaszcząc w dłonie, jednak zanim Connie zdążyła złapać za długopis, a Lily złapać żabę, którą rzuciła do niej brunetka, coś z hukiem uderzyło w okno.
— Rany Merlina — westchnęła Constance po chwili, łapiąc się za serce. — Albo ptaki się upijają po tym, jak zaczną połykać delfiny, albo Syriusz trenuje rzut karłem do celu — powiedziała pełna przekonania, z brwiami nadal wysoko ponad czołem, wystając do okna, zobaczyć co się stało. Jednak nie było to ani jedno ani drugie, tylko trzecie, co nie oznacza, że bardziej myślące. Za oknem na miotle, między strugami deszczu siedział nie kto inny, jak James Potter. — Dobra, była jeszcze opcja C, czyli bezmózgi Gryfon na miotle w trakcie burzy. — Kolejny raz wzruszyła ramionami, tylko po to żeby chwilę później z całą siłą zagruchotać pięścią w szybę, do czego z radością przyłączyła się rudowłosa.
— Co ci odbiło? — krzyknęła na tyle głośno, aby James był w stanie usłyszeć, co mówiła. Chłopak zaczął żywo gestykulować, co spowodowało tylko jedno — upadek z miotły.
— Serio? — odparła nieporuszoną Bowie, gdy Evans przykleiła się do szyby patrząc na lecącego w dół Pottera. — Powtórka z czwartego roku — westchnęła, chwilę później łapiąc rudowłosą za ramię. — Czego stoisz, trzeba sprawdzić czy jeszcze żyje.
*
serwus,
muszę się wam wytłumaczyć, bo rozdział miał być dobre trzy tygodnie temu, ale nie miałam siły go skończyć. w każdym razie teraz będzie właściwie akcja za akcją no i zaczął się grudzień, już nie mogę narzekać na świąteczne reklamytrzymajcie się, i uważajcie na siebie
vivaly
CZYTASZ
𝐊𝐎𝐍𝐅𝐔𝐍𝐃𝐎 ❖ 𝓈𝓎𝓇𝒾𝓊𝓈𝓏 ℴ𝓇𝒾ℴ𝓃 𝒷𝓁𝒶𝒸𝓀
Fanfiction❝I tak wszystko się rozpoczęło, pozostałe sytuacje mające się wydarzyć były tylko częścią łańcucha pokarmowego, który zaraz zamierzał strawić godność Connie, ponieważ jej świadomość została pożarta jako pierwsza, z pomocą Ognistej Whiskey.❞ [𝐞𝐫𝐚...