Rozdział drugi.

2.7K 82 91
                                    

— Pośpiesz się! Zaraz spóźnisz się na maturę! Lena do cholery ile razy można cię wołać! — do pokoju weszła moja mama. 

— Już idę! — przewróciłam oczyma. — Poczekaj, muszę wziąć jeszcze długopis. — mówiłam w pośpiechu. 

— Lena pośpiesz się, bo tata nie będzie na ciebie czekać nie wiadomo ile. Ogarnij się dziewczyno. Masz już dziewiętnaście lat, a czasami się zachowujesz gorzej, niż jak miałaś dziesięć. — mówiła. Naśladowałam ją schodząc ze schodów. — Powodzenia i nie denerwuj się. Uda się. - przytuliła mnie, odwróciła i kopnęła mnie na szczęście. — Trzymam kciuki! — krzyknęła, gdy wybiegałam z domu w stronę samochodu taty. 

— Powodzenia córcia! — krzyknął z samochodu. Odjechał w stronę swojej firmy,  zostawiając mnie pod liceum. Denerwowałam się jak nigdy. Ostatni dzień matur, a ja czułam się najgorzej z tych wszystkich dni. Podeszłam do moich znajomych i z każdym się przywitałam.  Chwilę porozmawialiśmy i razem w dobrych humorach, udaliśmy się pod odpowiednią salę. 

Właśnie wychodzę z sali. Wiem, że dobrze mi poszło. Przygotowywałam się do tego trzy lata. Miałam dobrych nauczycieli i korepetytorów. Pieniądze moich rodziców nie poszły na marne. Zadzwoniłam po taksówkę i  pożegnałam się z przyjaciółmi. Wsiadając do pojazdu, czułam smutek, który przeszywał całe moje ciało. Smutek łączył się, z pożegnaniem szkoły, nauczycieli,  czy rówieśników. 

Wchodząc do domu, dostałam w twarz z konfetti. Moja mina, wyrażała w tam tym momencie, więcej niż tysiąc słów. Na mojej twarzy przewijały się oznaki, zaskoczenia i szczęścia. Przytuliłam się do rodziców i nie mogłam, uwierzyć że specjalnie dla mnie, sprowadzili babcie i dziadka ze Stanów Zjednoczonych. 

Po przywitaniu się, ze wszystkimi, poszłam się przebrać w coś wygodniejszego, luźniejszego i domowego. Zeszłam do rodziny z powrotem. Ku mojemu zdziwieniu w salonie, siedzieli jeszcze znajomi rodziców. Wszyscy mi pogratulowali, bo wszyscy dobrze wiedzą, że nigdy nie miałam niższej średniej, niż pięć, dzięwięćdziesiąt. 

— Zaraz mnie udusicie. — zaśmiałam się. — To wszystko dla mnie? — pokazałam na wielki stół, pełen jedzenia, napoi  i prezentów. Rodzice przytaknęli i podali mi kawałek tortu. — Wiecie, że nie musieliście robić takiego halo? — spytałam, biorąc gryza ciasta czekoladowego.

— To mamy wyjść? — zapytał jeden z gości. 

— Nie. Halo! — tata, podgłośnił muzykę i wszyscy, prócz dziadków, zaczęliśmy tańczyć. Po kilku minutach, podszedł do mnie mój przyjaciel Bartek i odciągnął mnie na bok. Bartek jest synem, najlepszych przyjaciół moich rodziców. Jest ode mnie starszy o rok, wszystkie laski z jego szkoły, nadal się w nim kochają. Jest na studiach prawniczych, trenuje koszykówkę, a jego już za długie końcówki, włosów opadają mu na czoło, przez co, co chwilę je poprawia.

— Chciałem ci to dać osobiście. — powiedział, a raczej szepnął. Stojąc na balkonie, gdzie nie było, aż tak bardzo słychać muzyki, chłopak podał mi małe pudełeczko. Otworzyłam je, a w środku, znajdowała się piękna, złota bransoletka. 

— Jest piękna. — powiedziałam, przez łzy szczęścia. 

— Nie płacz. — zaśmiał się. — Szczerze mówiąc, twoja mama mi doradzała, którą kupić. — uśmiechnął się, co odwzajemniłam. — Chodź do nich, bo myślą od kilku dni, że ci się oświadczam. — wybuchliśmy śmiechem. 

— Jeszcze raz dziękuję. — przytuliłam przyjaciela. Wróciliśmy do środka i poczuliśmy, zapach drogich alkoholi.  Nasi ojcowie palili cygaro, a mamy piły czerwone wino. — Zobacz mamo jaka, piękna. — wystawiłam nadgarstek w stronę, rozbawionej rodzicielki. 

Zostań ze mną... // Maciej KacperczykOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz