Dręczyciele z Kentucky (1)

465 19 8
                                    

„Są dwa typy szaleńców: ci, którzy nie wiedzą, że umrą oraz ci, którzy zapominają, że żyją" – Patrick Declerk

Siedziałam na łóżku, za oknem panowała nieprzenikniona ciemność. Wszystkie światła miałam włączone i czytałam bardzo wciągający kryminał polskiego autora. Jakbym nie miała dość zbrodni w pracy. Często sięgałam po polski lub skandynawski gatunek – amerykańskie były zbyt przewidywalne, by czytać. Poza tym, dzięki temu nie zapominałam swojego ojczystego języka pisanego.

Oderwałam wzrok od zadrukowanych stron i spojrzałam na okno. Pobliski park niknął w mroku, latarnie rzucały żółtawy blask na chodnik. Zastanawiałam się, gdzie podziewa się Dragomir. Z jednej strony nie powinno mnie to już interesować. Z drugiej – nadal coś do niego czułam i nie potrafiłam zdusić w sobie uczuć w stosunku do niego. Tyle razem przeszliśmy, więcej niż niejedna para na świecie. Ukrywaliśmy swój związek, by akcja się udała. Potem los nas okrutnie rozdzielił – ja zajęłam się wychowaniem Rosie, a on otrzymał kolejną misję na terenie dawnej Jugosławii. Zagryzłam dolną wargę. Tęskniłam za jego obecnością, za jego ciepłem i wsparciem. A teraz? Nauczyłam się już żyć bez jego obecności i jego powrót obudził we mnie wszystkie pragnienia i tęsknoty.

Co jest ze mną nie tak?

Zapiszczał mi telefon, oznajmiający wiadomość tekstową. Kto normalny pisze o tak późnej godzinie? Sięgnęłam po telefon leżący na stoliku nocnym.

Otwórz okno. D.

Zmarszczyłam brwi. Czego mógł chcieć o takiej godzinie? Poza tym, umawialiśmy się, że będziemy się spotykać w tamtym opuszczonym budynku. Wstałam i zgasiłam światło, by nic mi nie wpadło do środka. Po paru minutach podeszłam wolnym krokiem i otworzyłam jedno z okien. Następnie przykucnęłam obok parapetu, by w razie ataku móc się bronić. Minęło trochę czasu zanim usłyszałam, jak ktoś schodzi po dachu. Wstrzymałam oddech. Kroki intruza były ciche, ale moje wyczulone ucho zdoła usłyszeć nawet najmniejszy szmer. Ciche stąpnięcie na metalowy parapet na zewnątrz. Mięśnie jeszcze mocniej się naprężyły. Byłam gotowa do ewentualnego skoku. Ciemna sylwetka pojawiła się w zasięgu mojego wzroku, gdy weszła już przez otwarte okno.

– Spokojnie, to ja, Kornelia. – wychrypiał cicho Dragomir w języku rosyjskim.

Wstałam powoli z kucek.

– Coś się stało? – zapytałam zaniepokojona.

Mężczyzna zamknął cicho okno i zasunął rolety.

– Możesz zapalić już światło. – rzekł szeptem.

Podeszłam do stolika nocnego i zapaliłam lampkę nocną. Był ubrany cały na czarno, a na plecach miał mały plecak. Włosy spiął gumką. Jego zielone oczy błyszczały, a ja uświadomiłam sobie, że mam na sobie zwykłą koszulę nocną. Na policzki wstąpił rumieniec ze wstydu.

– Mieliśmy się spotykać jedynie w tamtym magazynie. – powiedziałam rzeczowo, by odwrócić swoją uwagę od swojego mało wyjściowego stroju. – I nie odpowiedziałeś na moje pytanie. – zaznaczyłam.

Potrząsnął głową i przełknął ślinę.

– Wiem. I nic się nie stało. – zdjął z pleców swój mały bagaż. – Ale ktoś jutro świętuje swoje urodziny.

Faktycznie. Byłam tak zawalona pracą w jednostce, że straciłam rachubę czasu. Jutro wypadały moje trzydzieste szóste urodziny. Czuję się staro.

– Nie sądziłam, że jeszcze pamiętasz. – wymamrotałam pod nosem.

Uśmiechnął się, wyciągając butelkę czerwonego wina z plecaka.

BehawiorystkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz