Upiorne Halloween (2)

256 15 16
                                    

Zaparkowałam VAN–a przy jednej z odnóg głównej ulicy. Znajdowaliśmy w ubogiej i zapadłej części miasta. Domy ledwo trzymały się kupy, płoty z cienkiego drutu rdzewiały. Trawa była wysoka i żółta od promieni słonecznych. Krzaki rosły tam, gdzie chciały, bez ładu i składu. Biedna dzielnica. Z bagażnika wyjęłam kamizelkę kuloodporną i założyłam przez głowę. Następnie zapięłam rzepy po bokach.

– Cornelia, David. – zwrócił się do nas Hotchner. – Wejdziecie od frontu. Nie strzelajcie ani nie pokazujcie broni. To dość spokojna okolica, a nie chcę nikogo nieproszonego wokół.

Wzruszyłam ramionami, gryząc się w język. To po co założyłam kamizelkę z wielkim żółtym napisem FBI?

– Reid, ja oraz Morgan zabezpieczymy wejście od tyłu. Emily, ty będziesz ubezpieczać Rossiego i Cornelię. Czy wszyscy zrozumieli, co mają robić?

Kiwnęliśmy głowami. Odpięłam kaburę z pistoletem i położyłam na siedzeniu w samochodzie. Razem z Davidem ruszyłam w kierunku domku, uważnie rozglądając się po okolicy. Szukałam niebezpieczeństwa, lecz wokół panowała cisza, jakby miała za moment nadejść jakaś burza, wichura. Odetchnęłam głęboko. Kątem oka widziałam, jak reszta agentów przemyka się na tył domku. Weszłam po małych schodkach na ganek, które trzeszczały pod naporem moich kroków. Uniosłam pięść do góry i zastukałam w obskurne drzwi.

– Peter Muller? – zawołałam. – Otwórz drzwi.

Cisza. Spojrzałam kątem oka na Rossiego, który dał mi sygnał, żeby wchodziła do środka. Uchyliłam drzwi i uderzył mnie słodki zapach marihuany. Westchnęłam w duchu. Biedny chłopak, uzależniony od narkotyków. Szłam na lekko zgiętych kolanach, by w razie ataku móc się obronić. Korytarz był ciemny, tak samo jak reszta pokoi – grube zasłony były zaciągnięte. Nikogo nie widziałam w żadnym z pomieszczeń. W kuchni natknęliśmy się na Dereka, Spencera oraz Aarona.

– Widzieliście kogoś? – zapytał ciemnoskóry.

Pokręciłam głową, gdy nagle usłyszeliśmy zawołanie Emily, która stała w otwartych drzwiach piwnicy. Wszyscy do niej ruszyliśmy i stanęliśmy obok.

– Chyba wiem, gdzie jest nasz podejrzany. – rzekła, włączając światło w korytarzu prowadzącym do piwnic.

Żarówka zaświeciła się, a potem przygasła. Jednak tyle światła wystarczyło, by zobaczyć blade ciało wychudłego mężczyzny, nienaturalnie skręcone leżało u stóp schodów.

– Od kiedy nie żyje?

Wzięłam głęboki oddech, wstrzymując go w płucach i powoli zeszłam na dół, by ocenić stan zwłok. Na ostatnim stopniu kucnęłam, wyjęłam telefon i oświetliłam denata. Nie dostrzegłam plam opadowych, jedynie siniaki. Sprawdziłam puls. Był ledwo wyczuwalny.

– Zadzwońcie po karetkę! – krzyknęłam. – On jeszcze żyje.

***

– Jak się czujesz? – zapytał Dragomir.

– Dobrze, choć nasz jedyny podejrzany prawie umarł. – rzekłam, przewracając się na plecy.

Leżałam na łóżku w pokoju hotelowym. Za oknem słońce zachodziło, rzucając pomarańczowe refleksy na białą ścianę. Granatowe chmury unosiły się, zwiastując ulewę. Głowa pękała mi w szwach – nie wiedziałam tylko, czy było to wynikiem ciśnienia czy też samej sprawy. Brakowało nam podejrzanych, żadna z ofiar nie miała punktów wspólnych oprócz sposobu śmierci. Nie mieli wrogów, byli ludźmi ugodowymi. Niektórzy byli bogaci, niektórzy ledwo wiązali koniec z końcem. Żadnego punktu zaczepienia oprócz biwakowania w tym cholernym parku.

BehawiorystkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz