Przydrożny czyściciel (1)

369 15 13
                                    

„Jestem zdolny dobrze zagrać potwora. Rozumiem potwory, rozumiem szaleńców." Anthony Hopkins

– Miałeś się nie wychylać. – powiedziałam dobitnie, krzyżując ramiona na piersi. Prawe ramię przeszył ból, więc ułożyłam luźno dłonie na kolanach.

Dochodziła jedenasta w nocy, Rosie na szczęście już spała, podobnie mama. Zasłoniłam okna, by nikt z ulicy nie widział świateł w salonie. Sprawdziłam jeszcze, czy ktoś stoi na ulicy. Jednak nie dostrzegłam żywej duszy. Siedzieliśmy na kanapie w salonie. Dragomir pochylił się, łokcie oparł o kolana. Wyglądał, jakby głęboko nad czymś myślał.

– Próbuję zwalczać w sobie zazdrość, naprawdę. – odpowiedział wolno, cedząc każdy wyraz. – Lecz niektóre rzeczy są poza moim zasięgiem, jak widać.

– Przecież ci mówiłam, że Spencer to mój przyjaciel. – nacisnęłam na ostatnie słowo.

– Ja mam wrażenie, że właśnie nie. – warknął.

– Co insynuujesz? – przybrałam postawę obronną.

– Myślisz, że nie widzę, jak się na mnie spojrzał, gdy podszedłem do ciebie i objąłem? – spojrzał na mnie kątem oka. Żarzyła się w nich zazdrość. I złość.

Pokręciłam zrezygnowana głową.

– Ty naprawdę myślisz, że on coś do mnie czuje? – prychnęłam. – Myślałam, że z łatwością czytasz ludzkie emocje.

– Nie pracuję w jednostce behawioralnej. – rzekł z przekąsem.

Ukłuło mnie to.

– Empatię posiada każdy człowiek. – wycedziłam przez zęby. – Najwidoczniej u ciebie robota już zabiła tą umiejętność. – dodałam, by również go w jakiś sposób zranić.

Żyła na jego szyi zaczęła pulsować mocniej. Zaraz zacznie się awantura.

– O moją empatię się nie martw. – warknął. Jego oczy pociemniały. Otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz zrezygnował. Wstał i ruszył w kierunku wyjścia.

– Porozmawiajmy jak dorośli ludzie. – zaproponowałam, idąc za nim. Chciałam jeszcze jakoś ratować tą sytuację.

Obrócił się gwałtownie na pięcie w przedpokoju. Był czerwony na twarzy z wściekłości. Był naprawdę wściekły.

– Nie mam na razie ochoty na rozmowę na ten temat. – rzucił zduszonym głosem. – Każde z nas musi przemyśleć... pewne kwestie.

– Nie zostaniesz na noc? – zapytałam z cichą nadzieją, że nie rozstaniemy się w gniewie. Proszę, zostań.

Znaleźliśmy się blisko drzwi wejściowych. Napięcie między nami coraz bardziej rosło, niczym bańka mydlana. Patrzyliśmy sobie w oczy, mierząc się, kto dłużej wytrzyma.

– Mam gdzie spać. Idę do przyjaciółki. – dodał jakby od niechcenia.

Wiedział, w jaki sposób uderzyć. Bańka pękła z trzaskiem. Zacisnęłam szczęki, by na niego nie krzyknąć – Rose spała, nie chciałam jej budzić swoimi krzykami. Nozdrza mu falowały.

– Masz rację. Porozmawiamy kiedy indziej. A teraz wyjdź stąd i nie dzwoń, dopóki nie dostrzeżesz, na komu mi tak naprawdę zależy. – warknęłam przez zęby.

Położył już dłoń na klamce, lecz zanim ją nacisnął, rzucił przez ramię:

– Mateusz jest czysty jak łza. – i trzasnął drzwiami.

BehawiorystkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz