Zostaliśmy, by pomóc w odbudowie Hogwartu. McGonagall zapewniała nas, że możemy wrócić do domu i pojawić się jutro, wszyscy jednak woleliśmy mieć to za sobą. Wspólnymi siłami przywróciliśmy zamkowi dawny wygląd. Prawie. Wciąż pozostało nam wiele pracy, jednak były to tylko delikatne poprawki, z którymi, jak obiecała nowa dyrektorka, poradzi sobie sama wraz z resztą nauczycieli.
Po powrocie do Nory dosłownie padliśmy na twarze. Sen przyszedł szybko i towarzyszył nam przez wiele, wiele godzin. Gdy się obudziłem, zauważyłem mamę krzątającą się w kuchni i pomagającego jej George'a. Zegar wskazywał za dwadzieścia czwartą. Rozejrzałem się. Wszyscy leżeliśmy obok siebie w salonie: tata, Percy, Harry obejmujący Ginny i Hermiona. Choć burza włosów sterczała na wszystkie strony, a wymięte ubranie poszarzało od bitewnego pyłu, nie umiałem nie zachwycić się jej wyglądem.
Powoli wstałem i usiadłem przy stole.
- Dzień dobry - szepnąłem i delikatnie się uśmiechnąłem.
- Dzień dobry, Ron - odpowiedziała mama. Starała się brzmieć radośnie, jednak w jej głosie drżał smutek. - Proszę, pewnie jesteś głodny - podała mi talerz parującej jajecznicy i kubek kakao. Nie ukrywam, miała rację. Rzuciłem się na jedzenie i już dwie minuty później zmywałem naczynia.
W międzyczasie George wyszedł przed dom. Dosiadłem się i zagadnąłem:
- Jak się czujesz, stary?
- Zastanawiam się, jak to teraz będzie. Bez niego - rzucił zmienionym głosem. Nie odpowiedziałem. Wspólnie wpatrywaliśmy się w horyzont.
Gdy wszyscy się obudzili i zjedli śniadanie, a dokładniej późny obiad, Harry poprosił mnie, Hermionę i Ginny o rozmowę. Chciał dokładnie opowiedzieć, co wydarzyło się w czasie bitwy.
- Snape dał mi wspomnienie, jak pamiętacie. Okazało się, że znał moją mamę i... chyba ją kochał. Czy coś takiego.
- Nie gadaj - otworzyłem ze zdumienia usta.
- Wtedy zrozumiałem, że gdy siedemnaście lat temu Voldemort usiłował mnie zabić, przypadkowo stałem się jego horkruksem. Jedynym wyjściem było pozwolić mu uśmiercić część jego duszy. Gdy szedłem do lasu, otworzyłem znicza, którego zostawił mi Dumbledore. W środku ukrył Kamień Wskrzeszenia...
- Kamień Wskrzeszenia? Harry, to... - krzyknęła Hermiona.
- Tak, użyłem go i wyrzuciłem - rzucił zniecierpliwiony. Hermiona tylko otworzyła usta i zwiesiła głowę. - Gdy... Umarłem... Widziałem Dumbledore'a. I martwą cząstkę Voldemorta. Potem wróciłem, a matka Malfoy'a potwierdziła moją śmierć. Wygląda na to, że mi pomogła. Całą resztę już znacie.
Milczeliśmy. Chyba każdy rozważał w głowie opowieść Harry'ego. Wiele pytań cisnęło mi się na usta, jednak jedynym, co zdołałem z siebie wydusić, było niezręczne: - No, ale dobrze, że to już koniec.
***
Niezupełnie. Pozostało jeszcze najsmutniejsze. Dwa dni później odbyła się ceremonia pogrzebowa. Zebraliśmy się wszyscy w Dolinie Godryka, na specjalnie przygotowanym cmentarzu. McGonagall i nowy Minister Magii, Kingsley Shacklebolt, wygłosili nudne, choć pewnie wspaniałe przemówienia. Harry wydukał kilka słów (przygotowywał się do tego cały dzień; nawet w nocy musiałem go słuchać). Tak, jak to było po śmierci Dumbledore'a, wznieśliśmy w górę nasze różdżki. Chwilę potem było po wszystkim.
Stałem jeszcze przez chwilę nad grobem Freda. Kątem oka widziałem pomnik Lupina i Tonks oraz Harry'ego i Hermionę kładących na nim dwa białe wieńce. Podeszli do mnie, Hermiona wsunęła swoją dłoń w moją i położyła głowę na moim ramieniu. Poczułem, jak po skórze przebiega mi tysiąc motylków i uśmiechnąłem się szeroko.
- Wracajmy, Ron - powiedziała Hermiona i odciągnęła mnie na bok. Skinęła porozumiewawczo do Harry'ego i teleportowała nas na mugolską ulicę.
- Gdzie jesteśmy? - zapytałem. - I gdzie Harry?
- W Norze. Jesteśmy w Notting Hill. Pomyślałam, że twoja mama nie ma dziś głowy do gotowania, więc przywieziemy mugolską pizzę - uśmiechnęła się. Weszliśmy do niewielkiego czerwono-biało-zielonego lokalu, w którym pachniało pieczonym ciastem, pomidorami, przyprawami i serem. Hermiona podała mi niewielkie menu. - Na jaką masz ochotę?
- Yyyy, hawajska brzmi nieźle - niepewnie spojrzałem na Hermionę, która wybałuszyła oczy, a potem zrobiła zdegustowaną minę.
- Może niekoniecznie - wróciła do przeglądania menu. Gdy udało się nam podjąć decyzję, Hermiona zamówiła wybrane przez nas pizze i usiadła obok mnie. Zapadła krępująca cisza, która na szczęście nie trwała długo. Po chwili staliśmy już na zewnątrz z pięcioma tekturowymi pudełkami. Znaleźliśmy ślepy, pusty zaułek, a gdy Hermiona chciała deportować nas do Nory, krzyknąłem:
- Poczekaj! - spojrzała na mnie zdziwiona. - Hermiono, widzisz, wiele myślałem o tym, co wydarzyło się w czasie bitwy. Wiesz, kiedy chcieliśmy uratować skrzaty, i później, i chciałem ci powiedzieć... Stwierdziłem, że muszę to zrobić... Widzisz, Hermiono, jesteś najlepszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek poznałem... Choć nie twierdzę, że z racji, że jesteś dziewczyną, jesteś gorsza od innych, w żadnym wypadku... Lubię cię, Hermiono. Bardzo.
- Ja ciebie też lubię, Ron. Chyba od zawsze.
- Sądzisz, że to może się udać? - zapytałem z nadzieją.
- Tak, sądzę, że tak - rozpromieniła się, jednak po chwili zmarkotniała. - Chociaż... Myślisz, że twoi rodzice nie będą żałować, że nie jestem czystej krwi?
- Hermiono, przecież ich znasz. Uwielbiają cię! Nie obchodzą ich takie błahostki - uśmiechnąłem się i spojrzałem na zarumienioną Hermionę. Tak, jak pozwalały mi na to trzymane w dłoniach pudełka pizzy przysunąłem się do niej i nieśmiało pocałowałem w policzek.
- Wracajmy już, pizza zaraz wystygnie - zaśmiała się i chwyciła mnie za rękę.
Deportowała nas do domu, gdzie przywitano nas głośnym "Wreszcie jesteście!". Rzuciliśmy się na pizzę i z ręką na sercu mogę przyznać, że to jedna z najsmaczniejszych rzeczy, które jadłem. A wieczorem, gdy najedzeni zasypialiśmy w swoich łóżkach, nie mogłem przestać myśleć o brązowookiej dziewczynie, za którą oddałbym wszystkie pizze świata.
CZYTASZ
Wszystko w porządku, Hermiono | Romione
Fanfiction~ Delikatny głos Hermiony zahuczał mi w głowie jak echo bijącego zegara. Dłoń zadrżała tak, że upuściłem różdżkę, a miotła upadła z hukiem. Hermiona... Powtarzałem w myślach jej imię, delektując się jego słodyczą. Zmusiłem się, by podnieść głowę. St...