XIII - Dumni jak hipogryfy

316 21 56
                                    


Harry wrócił wieczorem, kiedy ja już od godziny wierciłem się w łóżku, pod pozorem snu chcąc uniknąć jakiejkolwiek rozmowy. Miałem odwiedzić dziś mamę, lecz wymówiłem się złym samopoczuciem: cały dzień spędziłem więc na taplaniu się w kałuży apatii, zły nastrój zagryzając czekoladkami.

Harry, gdy zobaczył, że śpię, z taktowną ciszą krążył jeszcze chwilę po kuchni, by potem zniknąć w swoim pokoju. Po raz kolejny zostałem sam. Kręciłem się z boku na bok, z całej siły próbując wyrzucić z głowy echa już wielokrotnie analizowanej kłótni, aż wreszcie zmorzył mnie upragniony sen.

Następnego dnia obudziłem się otępiały i jakby zmęczony. Marzyłem, by przespać cały ten dzień, i jeszcze kolejny i kolejny, ale obiecałem rodzicom, że wpadniemy z Harrym na obiad. Choć spotkanie z mamą i braćmi było ostatnim, czego potrzebowałem, punktualnie o jedenastej stawiliśmy się w Norze. Mama wyszła nam na spotkanie i ucałowawszy w oba policzki, usadowiła w kuchni. Machnęła różdżką, a ku nam przyleciały dwa kubki gorącej herbaty i wielkie kawałki biszkoptu z bitą śmietaną.

- Ron, czujesz się już lepiej? - zwróciła się mnie. Mruknąłem coś w odpowiedzi, a mama zapytała: - Co słychać w Ministerstwie? 

- Po staremu. Zasypują nas ciągle papierkową robotą... - odparł Harry, którego głos stawał się coraz mniej wyraźny, gdy zagłębiałem się w swoich myślach.

Każdy cal Nory - wytarta kanapa w salonie, kuchenny stół, nawet kubek, który trzymałem w dłoniach, przypominał mi o Hermionie i czasie, gdy tu mieszkała: na tym krześle lubiła siadać wcześnie rano, w to okno wpatrywała się w chwilach zadumy, tym kocem okrywała nogi w czasie czytania. Herbata powoli stygła, a ciasta nawet nie skosztowałem, dłubiąc w nim widelcem.

- Ron? Ron! - powtórzyła mama w akompaniamencie szczęku noży. 

- Hm? - mruknąłem, zerkając na nią.

- Pytałam, co u Hermiony. Pewnie, biedactwo, od rana do wieczora siedzi z książkami...

Nie tylko z książkami, warknąłem w myślach.

- Hermiona? - odchrząknąłem. - Chyba wszystko u niej w porządku.

Mama zmierzyła mnie wzrokiem, ale wzruszyła ramionami, kontynuując swoje trajkotanie i wypytując Harry'ego o Teddy'ego Lupina.

Później dołączyli do nas jeszcze George i Percy. Gdy tylko zasiedliśmy do stołu, cały pokój wypełnił się głośnymi rozmowami: tata omawiał z Percym jakiś niezwykle ważny problem Ministerstwa, George opowiadał mamie o interesie, a Harry śledził ich z zainteresowaniem; jedynie ja nie podnosiłem głowy znad talerza i słyszałem ich wszystkich jak przez mgłę. Harry zerkał na mnie z ukosa, lecz nie powiedział ani słowa, aż do momentu, gdy wróciliśmy do domu.

- No więc? - zagadnął, opierając się o stół.

- Co? - zapytałem, unikając jego wzroku.

- O co chodzi? Od wczoraj jesteś jakiś dziwny...

Odważyłem się wreszcie spojrzeć mu w oczu. Wyzierała z nich ciekawość i upór, a wrażenie to wzmagały lśniące szkła okularów. W końcu uległem:

- Wczoraj... pokłóciliśmy się z Hermioną, nic takiego...

- Jak to pokłóciliście się? Przecież nie spotkaliście się w Hogsmeade.

- No właśnie, nie do końca... - po krótce opisałem, co dokładnie się wydarzyło. Umilkłem, a w pokoju rozległa się denerwująca cisza. Harry zmarszczył brwi.

Wszystko w porządku, Hermiono | RomioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz