XI - Giuoco piano

372 21 46
                                    


Wiatr hulał po rozległych polach, ze świstem mijając odległe wzgórza i szamocząc źdźbła zszarzałej trawy. Z każdym mocniejszym podmuchem przeszywał mnie chłodem, choć tego dnia założyłem sweter i grubą kurtkę. Z dłońmi w kieszeni, bo nie pomyślałem nawet o rękawiczkach, i ze zmrużonymi oczami wpatrywałem się w stojącą w dali malutką bramę Hogwartu.

- Powinny zaraz tu być - wykrzyczał Harry, próbując zagłuszyć huk wiatru. Pod bramą dostrzegliśmy tłoczących się uczniów, szybko zmierzających w naszym kierunku.

- I będą - mruknąłem i jeszcze mocniej skuliłem się w sobie, po części z zimna, a po części z  powodu nagłego nerwowego dreszczu, którzy przebiegł mi po plecach. Był siedemnasty października i po raz pierwszy od półtora miesiąca miałem zobaczyć Hermionę. Irracjonalne zdenerwowanie dawało mi się we znaki już od czwartku, gdy sobotni wypad do Hogsmeade wreszcie przestał być tylko odległą datą, a skumulowało dzisiejszego ranka - przez pół godziny medytowałem nad wyborem swetra, próbując zdecydować, który najbardziej spodoba się Hermionie. 

Z moją szafą wiązała się bardzo ciekawa, choć wstydliwa historia. Gdy pod koniec września dostaliśmy pierwszą wypłatę, w tajemnicy przed Harrym odwiedziłem kilka mugolskich sklepów, wracając obładowany torbami pełnymi nowych swetrów, bielizny, spodni, koszulek i wszystkiego, co tylko wpadło mi w oko. Ostatni raz spojrzałem na zalegające w szafie okropne, kasztanowe skarpetki po każdym z braci i mruknąłem Evansco, robiąc miejsce na nowe ubrania. Choć czułem się absurdalnie, nie mogłem wyrzec się satysfakcji z pozbycia się tych starych łachów. Wreszcie miałem swoje rzeczy: swoje spodnie, swoje koszule i nawet swoje majtki. Nawet Harry, którego reakcji obawiałem się najbardziej, gdy zobaczył moje zakupy, nic nie powiedział, a jedynie zaśmiał się pod nosem - wiedział, jak dobrze mieć nowe skarpetki.

Wśród idących żwawym krokiem uczniów Hogwartu zobaczyłem brązową plamę włosów Hermiony. Po chwili stała już przede mną: szczelnie otulona płaszczem, z potarganymi włosami, na których ledwo trzymała się niedbale naciągnięta, dziergana czapka, zaróżowionymi chłodem policzkami i oczami skrzącymi się od łez wyciśniętych przez wiatr. 

- Cześć! - krzyknęła z entuzjazmem i rzuciła mi się na szyję. - Jak dobrze was widzieć! - Wzięła mnie za ręce i przestałem żałować, że nie wziąłem rękawiczek - jej dłonie były najlepszymi, jakie mogłem sobie wymarzyć. Ginny stała już obok Harry'ego, całując go w policzek. - Wspaniale, że jesteście! Już się bałam, że zniechęci was ten wiatr...

- To MY baliśmy się, że przez niego was nie puszczą - wtrącił Harry, obejmując Ginny ramieniem.

- Gdzie idziemy? W taką pogodę najlepiej do Trzech Mioteł - zaproponowała siostra. - A może do Herbaciarni pani Puddifoot... - Harry zerknął na nią ze złością. Od walentynkowej katastrofy z Cho w roli głównej nienawidził tego miejsca. 

- O tak - pociągnąłem dowcip, mimo wymierzonego we mnie jadowitego spojrzenia Hermiony.  - Chodźmy tam, to idealne miejsce. Nigdzie indziej nie jest tak słodko i różowo...

- Co o tym sądzisz, Harry? - zapytała przymilnie Ginny. - Może napijemy się kawy u pani Puddifoot?

- Trzy. Miotły - wycedził i pociągnął Ginny za rękę.

- Och, Hermiono, trzeba się z niego trochę ponabijać - powiedziałem, wkładając jej dłoń pod swoje ramię. Hermiona burknęła coś pod nosem, ale lekko się uśmiechnęła.

- Tak się cieszę, że znaleźliście czas na spotkanie. Pewnie macie bardzo dużo pracy.

- Właściwie, nie za bardzo. To więcej biurkowej roboty niż się wydaje. Poza tym, w soboty uczą nas o Prawie Czarodziejów. Tremmle bardzo niechętnie nas zwolnił... Powiedział, że za drugim razem spetryfikuje nas i przywiąże do krzeseł.

Wszystko w porządku, Hermiono | RomioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz