Mimo że była dopiero ósma, słońce oślepiło nas, gdy tylko wystawiliśmy nosy za próg hotelu. Pięć minut wcześniej Hermiona opisała mi cały plan:
- Dowiedziałam się, że mieszkają w dzielnicy trzeciej, to jakieś piętnaście minut drogi stąd. Niestety, nie udało mi się znaleźć ich dokładnego adresu, więc zostaje nam chodzenie po wszystkich budynkach i szukaniu ich nazwiska w spisie mieszkańców. Nic prostszego, prawda?
Nie do końca. Hermiona nie wspomniała, że dzielnica trzecia to największa dzielnica w całym mieście i gdy do niej dotarliśmy, okazało się, że takich budynków jest ze sto. Spojrzałem na nią błagalnie.
- Na pewno nie możemy po prostu użyć tego zaklęcia?
- Nie, Ron, nie możemy. To dzielnica mugoli, nie wiem, jak sobie wyobrażasz paradowanie po ulicy z wyciągniętą różdżką!
Przystąpiliśmy więc do poszukiwań. Oczywiście, wcale nie okazały się tak proste, jak zapewniała Hermiona, bo niektóre mieszkania pozostawały nieopisane i musieliśmy pytać mieszkańców o nazwiska sąsiadów. Po wielu godzinach i jedynie osiemdziesięciu sprawdzonych budynkach padliśmy na hotelowe łóżka i nie podnieśliśmy się z nich aż do następnego poranka.
Drugiego dnia, po wejściu do chyba setnego budynku, znowu zmuszeni byliśmy pukać do drzwi i jak ostatni idioci pytać o Wendella i Monikę Wilkinsonów, jednak odpowiedź pewnej starszej pani całkowicie zwaliła nas z nóg:
- O tak, mieszkają tutaj od niedawna. Tylko teraz ich nie ma, powinni wrócić o szóstej.
- Dziękujemy pani - odpowiedziałem i zaciągnąłem zastygłą z wrażenia Hermionę przed wejście. Usiedliśmy na ławce.
- Udało nam się - uśmiechnąłem się do niej i ścisnąłem jej dłoń. - Zostało tylko pięć godzin.
Hermiona nie odpowiedziała, jedynie z uśmiechem wpatrywała się w kostkę brukową. Jej oczy jednak doskonale zdradzały, co czuła: szczerą radość i ogromną ulgę.
***
Siedzenie pod mieszkaniem rodziców Hermiony do szóstej byłoby niezwykle podejrzane, dlatego w oczekiwaniu na ich powrót postanowiliśmy trochę się rozerwać, pozwiedzać miasto i dopracować nasz plan wtargnięcia do ich mieszkania. Popołudnie zapowiadało się niezwykle miło.
Spacerowaliśmy, rozmawialiśmy, a niedługo potem, absolutnie zmęczeni słońcem i niebotycznie wysoką temperaturą, usiedliśmy w najlepiej wyglądającej kawiarni, jaką udało nam się znaleźć w promieniu stu metrów. Zajęliśmy dwuosobowy stolik, stojący niedaleko ogromnego okna z widokiem na rynek i, gdy tylko poczuliśmy powiew chłodu z klimatyzacji (jak Hermiona nazwała to coś) westchnęliśmy z ulgą.
Zamówiliśmy dwie mrożone kawy i Merlinie, były tak dobre, że mógłbym pić je codziennie. Tego właśnie potrzebowałem. Rozsiadłem się na krześle, rozluźniony, w uczuciu błogiej rozkoszy, czego nie mogłem niestety powiedzieć o Hermionie - siedziała spięta, jak przed egzaminem i nerwowo skubała brzeg swojej koszulki.
- Ej - nachyliłem się nad stołem, uważając, by nie strącić szklanek i wazonu z kwiatami, i wziąłem ją za rękę. - Będzie dobrze. Jeszcze dziś wieczorem porozmawiasz z rodzicami.
- Mam nadzieję... Tyle rzeczy może się nie udać! Co jeśli nie będzie ich w domu, albo zaklęcie nie zadziała, albo...
- Jejku, Hermiono, tyle razy wychodziliśmy cało z najgorszych sytuacji, a ty martwisz się głupim, łatwym zaklęciem. Dasz sobie radę - uścisnąłem jej dłoń.
CZYTASZ
Wszystko w porządku, Hermiono | Romione
Fanfiction~ Delikatny głos Hermiony zahuczał mi w głowie jak echo bijącego zegara. Dłoń zadrżała tak, że upuściłem różdżkę, a miotła upadła z hukiem. Hermiona... Powtarzałem w myślach jej imię, delektując się jego słodyczą. Zmusiłem się, by podnieść głowę. St...