Rozdział 6 ~Maxim~

268 21 2
                                    

- No tak, morderca - pokiwał głową Mandaryn i zaczął spoglądać to na mnie to na Vivana, czekając, aż któreś z nas wyznaczy drogę.

- Vivan zna cały statek już chyba na tyle, aby nas wszystkich poprowadzić - powiedziałam cicho i nałożyłam Benjaminowi jego hełm - Prowadzi nas od samego początku. Czy nie jest niesamowity z tak dobrą pamięcią? - wychwaliłam czarnego i spojrzałam się na naszą kochaną, bez przerwy skłóconą dwójkę - A Antonio zna się na tylu zadaniach, że to normalnie szok. Tak jakby... Jakby... - spojrzałam na ziemię - Jakby tu kiedyś już był... - wymamrotałam jakby sama do siebie - Jakby oboje tu już kiedyś byli - umieściłam swój wzrok na zielonym i czarnym astronaucie. Mój mętlik w głowie jedynie się powiększał i zastanawiałam się co mam z tym zrobić. Byli tutaj? Czy to znaczy, że oboje są zdrajcami? Znają ten statek i jedyne co mają zrobić to nas wszystkich obrócić przeciwko sobie i powybijać? Taki jest ich plan? Taki jest tego typa z głośnika plan, aby jak najbardziej skrzywdzić wszystkich zanim zostaną zamordowani?

Do oczu zaczęły nabierać się łzy. Ale to niemożliwe przecież, aby byli zdrajcami. Są cały czas ze mną, są bez przerwy przy mnie, pomagają mi, mieli każdą możliwą okazję, nie mogą być zdrajcami.

- Natalie? - zapytał nieśmiało Vivan i podszedł bliżej mnie od razu otulając moją sylwetkę swoimi ciepłymi i bezpiecznymi ramionami - Oddychaj. Nic się nie dzieje - zdjął mi hełm i dał schować twarz w jego ramieniu, aby nikt nie widział moich głupich łez - Csii. Wszystko gra. Wyjdziemy z tego - Mówił mi cicho i zacieśniał objęcie wokół mnie, aż w końcu po prostu sprawił, że na sercu zrobiło mi się o wiele lżej.

- Nie możecie być zdrajcami prawda? Nie znacie tego statku? Nigdy was tu nie było, prawda? - zaczęłam wypytywać i przytulać mocniej Vivana.

- Wszystko ci wyjaśnię, tylko odprowadzimy Bena do przycisku, malutka - obiecał Vivan i pogłaskał mnie po policzku - Szybko zbierzemy załogę, zagłosujemy, rozdzielimy się i wszystko ci opowiem.

- Chodźcie, nie mamy czasu - pospieszył nas Mandaryn wraz z Antoniem i czym prędzej wręcz biegliśmy do przycisku w kawiarni.

Weszliśmy do ogromnego pomieszczenia jadalni, a ja niczym strzała poleciałam do przycisku, zdjęłam z niego pleksę i walnęłam w przycisk przez co po całym statku rozległ się alarm i odgłos z głośników kazał zebrać się w pomieszczeniu głównym. Brakowało kogoś... Więc tak. Vivan jest, Antonio z nim, pani kapitan już dawno nie żyje, Snow został wywalony, Jabłko jest, Fiołek też, Limonkowy  Pajac również... Gdzie Mandaryn i ten drugi szary? Mandaryn przecież szedł tuż za nami, wchodził z nami do kawiarni, gdzie znikł? Miał obwieścić o podejrzeniach na czerwonego. Na czerwonego nie?

Wszyscy zasiedli przy stole i spojrzeli na zdezorientowaną mnie, która szukała głowy Mandaryna.

- M-mandaryn i ktoś jeszcze pewnie nie żyją - powiedziałam drżącym głosem - Zwołałam was tu wszystkich, a tak naprawdę Mandaryn chciał was tu wszystkich zebrać ze względu na swoje podejrzenia na czerwonego, którego widział całego we krwi. Nie odnalazł ciała, więc szukał bezowocnie przycisku spotkań i znalazł w końcu mnie, czarnego i zielonego, kiedy naprawialiśmy reaktor z rosnącą temperaturą. Całą czwórką biegliśmy tutaj, udało mi się nacisnąć przycisk, chciałabym powiedzieć, że podejrzanym jest czerwony, ale nie mam nawet małego dowodu na to i.. - zatrzymałam się w pół zdania, rozglądając na prawo i lewo. Cztery osoby. Została nas szóstka - Chcę jeszcze powiedzieć, abyście starali się chodzić w zaufanych grupach, zadania robili razem dla pewności, że nic wam się w tym czasie nie stanie. Dziękuję - powiedziałam ostatnie zdania pewnym głosem i wpatrywałam się w moich towarzyszy podróży, którzy byli tu i pomagają mi nawet z głupimi kabelkami. W końcu usiadłam i oddałam głos załodze, aby mogli zagłosować.

- Przekonujące moja droga, różowa towarzyszko, jednak powiedz mi proszę... Skąd mamy wiedzieć, że nie jesteś razem z zielonym i czarnym w spisku? To twoje drugie odkryte ciało, trupów naszych jest już czterech, a nasza załoga staje się wręcz chorobliwie minimalna. Bez przerwy chodzisz z tą dwójką i z każdą chwilą podejrzewam cię bardziej. Nie szkoda ci tych ludzi? - zaczął swój wywód jabłko i wstał, aby powoli zbliżyć się do mojego miejsca siedzenia - Czy nie szkoda ci, że będąc przy tej dwójce coraz częściej napotykasz trupy, a Twoje dłonie przez to również stają się brudne od tych morderstw, nie uwazasz, że to idzie na twoją niekorzyść chodzić ze zdrajcami?

- To samo mógłby o tobie powiedzieć Mandaryn, jednak zginął przedwcześnie. Nie uważasz, że to dość dziwne, że widząc akurat ciebie, uciekł i zginął przed powiedzeniem czegokolwiek, tego co widział, słyszał niczego nie zdążył powiedzieć. Śmiesz podejrzewać mnie? Nie szkoda ci tych wszystkich ludzi, którzy zginęli pewnie z tego samego powodu co Ben? Pani kapitan choćby. Kto wie czy nie uciekała przed tobą, może chciała powiedzieć komukolwiek zanim ją zabijesz? - mówiłam wpatrując się w szybkę na kasku Jabłka. Wszyscy zaczęli przytakiwać, a ekrany tabletów przed nami ukazały panel do głosowania. Cztery osoby zostały już skreślone.

Vivan spojrzał się na mnie, a ja jedynie zatrzęsłam się i usiadłam na miejsce, aby wybrać astronautę z nazwą "Jabłko" jako głównego podejrzanego. Nic do końca głosowania się już nie odezwałam. Niech robią co chcą, powiedziałam co musiałam, a Jabłko tym bardziej. Nie wiem czy to nie jest kolejny blef, czy to przypadkiem nie kolejna osoba z załogi... Może jest szansa, że to akurat zdrajca?

Kiedy tylko wszyscy zagłosowali ukazał się nam wynik. Remis. Trzy głosy na mnie, trzy głosy na Jabłko. Oh. Więc aż tak mi ludzie nie ufają? Warto wiedzieć, bardzo warto.

- Niesamowite - zaśmiał się głos z głośnika swoim oczywiście mile widzianym tonem - Tak blisko, a jednak tak daleko od znalezienia zdrajcy. Jesteście wręcz niesamowici remisując pomiedzy załogą, a zdrajcą. Niesamowite - chwila. Skoro ja nie jestem zdrajcą to znaczy, że... Miałam rację - Tylko czy teraz zdołacie wydedukować które z nich jest zdrajcą? - zaśmiał się głos z głośnika i włączył muzykę rodem z windy. No to na pewno nas uspokoi. Już to widzę.

- Nie jestem zdrajcą. Byliście przy mnie. Nie mogłem zabić Alexa skoro nie byłem nawet w tym miejscu! - tłumaczył się panicznie jabłko. Alex... Jaki znowu Alex?

- O kim ty teraz mówisz? Zginął Ben, czyli mandaryn. Tak się nam przedstawił. Benjamin Barton. Kim jest Alex? - zaczęłam dociekać patrząc na Jabłko, on spojrzał na mnie i zdjął swój kask. Był śniadej karnacji, oczy miał zielone, a jego czarne i krótkie włosy spływały z czubka głowy. Wyróżniały go najbardziej okulary w czerwonych, grubych oprawkach z jabłuszkami na bokach.

- Alex był moim bratem - powiedział wręcz mamrocząc i wyjął spod skafandra biały identyfikator z napisem "Maxim Roosevelt"

A moim marzeniem jesteś ty ~Among Us~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz