Rozdział 6

117 10 6
                                    

Za radą Ann, Albus i Scorpius podzielili pracę nad eliksirem podobnie jak jej grupa, choć w ich przypadku to Jamesowi przypadła pierwsza wachta przy eliksirze. Gdy w końcu chłopcy przynieśli kociołek z jego wypocinami do siebie, dziewczyna załamała ręce. Mimo wszystko pomogła im doprowadzić miksturę do porządku i wraz z nimi pilnowała kolejnych etapów warzenia. W końcu jednak nadszedł moment gdy musieli współdziałać z resztą swoich zespołów co nie podobało się ani Ann ani chłopcom.

~*~*~

Scorpius niemal każdą wolną chwilę spędzał wraz z Jamesem i Albusem w jednej z pustych klas przygotowując zadanie dla profesora Sauera. Choć zdawał sobie sprawę, że powinien skupić się na warzeniu eliksiru nie mógł przestać obserwować braci Potter oraz nie mógł się nadziwić jak bardzo się od siebie różnią.

James już od pierwszego dnia szkoły wydawał mu się być zarozumiałym snobem. Chwalił się swoim dziedzictwem jakby co najmniej on sam zabił Czarnego Pana. A tym głupim Gryfonom to imponowało, więc szybko znalazł sobie przyjaciół. Scorpius nie chciał się do tego przyznać, ale zazdrościł mu tego. Właśnie dlatego rzucił kiedyś cynicznym komentarzem gdy chłopak po raz kolejny opowiadał o wyczynach swego ojca. James zrobił się czerwony jak burak po czym wywarczał, że takie ślizgońskie ścierwa z automatu powinno się zamykać w Azkabanie nim znajdą innego pana i znów zaczną zabijać niewinnych.
- A może właśnie przed nim stoisz, Potter. - odparł Scorpius z wyższością i odszedł zostawiając zszokowanych gryfonów samych sobie. Już wtedy zdawał sobie sprawę z plotek jakie rozsiewali na jego temat Śmierciożercy, więc postanowił je wykorzystać by utrzeć nosa młodemu Potterowi. Szybko jednak tego pożałował. Od tamtego dnia James i jego przyjaciele od siedmiu boleści uwzięli się na niego. Nawet gdy ministerstwo oficjalnie zdementowało plotki wołali za nim, że jest Władcą Ścierw i przysyłali szkolne sowy z liścikami w których życzyli mu śmierci bądź zgnicia w Azkabanie. Nie mówiąc już o tych chwilach gdy czaili się na niego w mniej uczęszczanych częściach zamku i bili niemal do nieprzytomności. Nieraz ledwo udało mu się dowlec do swojej komnaty, ale nawet gdy trafił do Skrzydła Szpitalnego nie chciał wydać swych oprawców. Duma Malfoyów mu na to nie pozwalała. Jednak po tym wszystkim co przeżył z rąk Jamesa Pottera jego niegdysiejszy zachwyt nad osobą jego ojca zupełnie znikł. W jego oczach Złoty Chłopiec wychował potwora.  

Natomiast gdy spotkał Albusa po raz pierwszy nie pomyślałby, że są ze sobą spokrewnieni. Z resztą tamtego dnia w ogóle nie zastanawiał się kim jest zapłakany chłopiec. Po prostu gdy wracał z łazienki usłyszał płacz, a kiedy zobaczył tę kupkę nieszczęścia zwiniętą na podłodze zrobiło mu się go żal. Od razu domyślił się, że ktoś go zranił, więc postanowił go pocieszyć. W końcu nie raz był w podobnej sytuacji marząc by nie być sam na sam ze swoimi problemami.  Jednak nie miał takiego szczęścia. Skoro tu był ten chłopak nie musiał przechodzić przez to samo. Nie żeby zamierzał się z nim zaprzyjaźniać, ale jak raz mógł być dla kogoś miły, prawda? A później w czasie ceremonii przydziału okazało się, iż to kolejny przeklęty Potter i nie dość, że trafił do jego domu to jeszcze miał z nim dzielić dormitorium. Z czasem zaczął dostrzegać jak bardzo różnią się obaj chłopcy. Albus był cichy, spokojny i zupełnie nie zważał na to co zrobili ich rodzice. Może dlatego, że sam rozumiał jak to jest? Scorpius nigdy go o to nie zapytał, bo jakoś nie było okazji. 

- Scorpius... Scorpius! - z zamyślenia wyrwał go głos Albusa. Otrząsnął się i uśmiechnął się do niego delikatne zupełnie zapominając o obecności Jamesa. Jednak nie trwało to zbyt długo.
- Czyżby ścierwożerca zakochał się w zdrajcy? - zadrwił starszy z braci Potter.
- Czyżbyś był zazdrosny, że twój brat znalazł sobie taką dobrą partię? – odparł Malfoy, nawet nie zauważając, że Albus zarumienił się jak piwonia.
- Wolałbym pić szczyny trolla niż być z kimś takim jak ty! – krzyknął podrywając się na równe nogi. Mało nie wywalił przy tym kociołka w którym warzył się eliksir. Scorpius złapał go w ostatniej chwili jednak nieco substancji poparzyło jego delikatną skórę. Szybko pojawiły się na niej nie tylko czerwone plamy, ale również nieładnie wyglądające bąble.
- Scorpius! – krzyknął Albus i zaraz doskoczył do chłopaka. Blondyn nie zamierzał pokazać jak bardzo boli. Schował twarz za zasłoną włosów by James nie zobaczył, że jego oczy się zeszkliły.
- Pierdolona księżniczka. – warknął starszy z braci Potter. – Ja stąd spadam. Bawcie się sami. – dodał i wyszedł. Dopiero wtedy Scorpius pozwolił sobie na cichy jęk bólu.
- Powinniśmy iść do skrzydła szpitalnego. – rzucił przejęty Al.
- Nie! – zaoponował Malfoy. – Idź po Ann. Ona będzie wiedziała co robić.
- Ale... - Albus chciał mu się sprzeciwić.
- Proszę, Al... Nie chcę się kłócić jeszcze z tobą. – westchnął ciężko blondyn. Po tych słowach czarnowłosy pognał po swoją koleżankę. Ta opatrzyła oparzenia wcześniej smarując je specjalną maścią. W ciszy wrócili do dormitorium, ponieważ każdy z nich był zatopiony we własnych myślach.

Król SkorpionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz