ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY

619 26 7
                                    

— Naprzód na nieznany ląd! Ku nowym przygodom! — Zaśmiałam się pod nosem, widząc, z jakim entuzjazmem Ryczypisk podchodził do całej sprawy. Wyszłam z łodzi, stawiając stopy na rozgrzanych kamieniach. Słońce zachodziło powoli za linią horyzontu, kiedy całą gromadą wyszliśmy na ląd, rozglądając się dookoła.

— Pochowali się gdzieś, czy co? — zapytałam, nie mogąc dostrzec żywego ducha. Wszystko wyglądało na opuszczone od wieków. Panująca wokół cisza była niepokojąca. — Podejrzane to...

— Z życiem, morświnie jeden — Odwróciłam się, spoglądając na mysz, która wyciągnęła pomocną łapę w stronę Eustachego, próbującego wygramolić się z szalupy.

— Doskonale sam sobie poradzę! — Machnął ręką, odtrącając małego rycerza i kilka sekund później wylądował na schodach. Wywróciłam oczami, kręcąc z politowaniem głową. Ryczypisk zdawał się być tak samo załamany zachowaniem Brytyjczyka, ponieważ usłyszałam jedynie ciche westchnięcie.

— I wy jesteście naprawdę spokrewnieni? — Kaspian spojrzał na trójkę rodzeństwa.

— Mnie też to dziwi — odparłam. — Tak bardzo się różnicie, że gdybym nie wiedziała, nigdy w życiu nie wpadłabym na to, że mogą was łączyć jakiekolwiek, nawet najdalsze, więzi rodzinne.

— Za niedługo będzie też twoim kuzynem — Piotr wyszczerzył w moją stronę zęby, za co uderzyłam go delikatnie w klatkę piersiową.

— Może w teorii, ale nigdy nie będą mnie z nim łączyć więzy krwi.

— Dobra, kiedy indziej porozmawiamy o sprawach rodzinnych. Mamy teraz ważniejsze rzeczy na głowie — Kaspian przerwał naszą rozmowę i trzymając kuszę w gotowości, ruszył nierównymi schodami na górę. Poszliśmy w jego ślady, będąc gotowi do obrony w razie ataku, lecz grobową ciszę przerwały jedynie bicie dzwonów i skrzeczenie ptaków, które, choć w pierwszej chwili wytrąciły nas nieco z równowagi, nie stanowiły żadnego realnego zagrożenia. — Ryczypisk. Zostań tu z załogą i zabezpiecz nabrzeże. My pójdziemy dalej. Jeśli nie wrócimy przed świtem, zacznijcie nas szukać — zarządził brunet, ruszając drogą prowadzącą, jak podejrzewałam, do centrum miasta. Zaglądaliśmy przez powybijane okna do wnętrz domów, ale nikogo nie znaleźliśmy. Przecież to niemożliwe.

— Chyba nie wymarli nagle wszyscy, więc gdzie oni są? — zapytałam, stając na palcach, aby przez ramię Piotra wejrzeć do kolejnego mieszkania, które, tak jak wszystkie inne dotąd, było puste.

— Nie wiem, ale coś mi się wydaje, że nie jest to zwykła zabawa w chowanego — mruknął, spoglądając na mnie z niepokojem. — Nie podoba mi się to — Ujął moją dłoń i pociągnął w stronę Kaspiana, Łucji i Edmunda, którzy próbowali swoich sił kilkadziesiąt metrów dalej, jednak z równie mizernym skutkiem. — Zaraz zapadnie zmrok, a my dalej nie znaleźliśmy żywej duszy, Kaspianie. Nie wiem, czy to ma jakiś sens.

— Gdzieś przecież muszą być. Ta wyspa nie może być bezludna — upierał się Telmar, nie zaprzestając poszukiwań.

— A może jest — Mężczyzna spojrzał na mnie niczym na wariatkę. — No co? Może coś się stało i wszyscy się ewakuowali?

— Tak? I dokąd się udali? Co takiego mogło się stać?

— A bo ja wiem. Czy ja jestem jakimś jasnowidzem? Tylko sugeruję.

— To zasugeruj coś mądrzejszego i konkretniejszego.

— Hej! — Blondyn podniósł głos, robiąc krok w stronę Kaspiana. — Zważaj na słowa. Ma trochę racji. Rozejrzyj się. To jest dziura zabita dechami. Zamiast zaglądać po kolei do każdego domu i patrzeć na wystrój wnętrz, poszukajmy lepiej jakichś przydatnych informacji. W jakim miejscu w mieście jest to najbardziej prawdopodobne?

Ostatnia Przygoda [Piotr Pevensie]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz