ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

976 42 11
                                    

Słońce przedzierało się przez korony drzew, gdy razem z Łucją gnałyśmy przez las. Im dłużej jechałyśmy, tym bardziej zaczął we mnie narastać niepokój, którego nie umiałam się pozbyć. A co jeśli go nie znajdziemy? Lub dotrzemy do niego za późno? I jak właściwie radzi sobie Edmund? Czy bitwa nadal trwa? I co najważniejsze, czy jeszcze żyje? Te pytania nie chciały opuścić mojej głowy.

— Gonią nas! — Przerażony krzyk dziewczynki wyrwał mnie z zamyślenia. Odwróciłam się gwałtownie i faktycznie dostrzegłam sześciu telmarskich żołnierzy na koniach, każdego z kuszą w ręku. Przyspieszyłyśmy, chcąc im jak najszybciej umknąć, a gdy to nic nie dawało, postanowiłam sięgnąć do nieco drastyczniejszej metody. Trzymając wodze jedną ręką, spojrzałam za siebie i jednym ruchem sprawiłam, że ścieżka za nami pokryła się lodem. Zwierzęta zaczęły tracić równowagę na śliskiej powierzchni, a Telmarowie upadali na ziemię. Wszyscy oprócz jednego, który z wyjątkową sprawnością ominął przeszkodę, zbliżając się do nas w zaskakującym tempie, a każdy sopel puszczony w jego stronę w jakiś dziwny sposób mijał go o cal. Coś tutaj było nie tak. Ale zanim zdążyłam wycelować w niego kolejny cios, głośny ryk spowodował, że nasz rumak stanął na tylnych kończynach, w wyniku czego wylądowałam na ziemi, a chwilę później wylądowała na mnie Łucja. Wszystko działo się tak szybko, że dostrzegłam jedynie złoty kształt, który przeszybował nad nami, rzucając się na goniącego nas żołnierza.

— Wszystko w porządku? — zapytałam złotowłosej, ale ona w ogóle nie przejęła się ani upadkiem, ani moim pytanie. Podniosła się szybko i zanim się obejrzałam, biegła już w stronę lwa. — Czekaj! — krzyknęłam za nią, ale i to na nic się zdało. Nieco obolała, stanęłam na nogach i podążyłam jej śladami.

— Aslan! — Radosny okrzyk wyrwał się z jej gardła, gdy rzuciła się w stronę majestatycznego zwierzęcia. Miała rację, to naprawdę był on. Kąciki moich ust mimowolnie powędrowały do góry. Aslan wybuchnął serdecznym śmiechem, gdy złotowłosa wbiegła w niego z impetem, powodując, że oboje wylądowali na ziemi.

— Wasza Wysokość — powiedziałam, zbliżywszy się do nich, po czym delikatnie się ukłoniłam.

— Witaj, moje dziecko — odparł lew.

— To ty. Od razu wiedziałam, naprawdę! Ale oni mi nie uwierzyli — Łucja usiadła przed nim, wpatrując się w niego dużymi niebieskimi oczami. Spojrzałam na nią wymownie, a kiedy to zauważyła, szybko się poprawiła. — No dobrze, nie wszyscy — zaśmiałam się cicho, czochrając jej włosy. Skierowałam wzrok na lwa, który przyglądał nam się z uśmiechem.

— To dlatego tak długo nie przychodziłaś? — zapytał, na co uśmiech Łucji nieco zrzedł.

— Wybacz. Bałam się sama cię szukać — powiedziała ze skruchą. — A ty? Czemu się przed nami chowasz? Nie mogłeś zjawić się, ryknąć i znów nas uratować?

— Nic nie zdarza się dwa razy tak samo, najmilsza — odpowiedział jej łagodnie. Te słowa wyraźnie dały małej do myślenia.

— Gdybym przyszła wcześniej — zaczęła niepewnie. — Ci, którzy zginęli... To by się nie zdarzyło? — Wiedziałam, że myśli o Piotrze. Zawsze łączyła ją z nim silna więź. Pamiętam, gdy pierwszy raz pojawili się w Narnii. Wystarczyło na nich spojrzeć, aby wyczuć miłość, jaką darzą siebie nawzajem. Zazdrościłam im tego. Zazdrościłam jej, że ktoś tak się o nią troszczy. Z biegiem czasu, dane mi było to zaznać i było to najlepsze uczucie, jakiego doświadczyłam w życiu.

— Nigdy się nie dowiemy, co mogło się wydarzyć — zauważył mądrze Król. — Ale co zdarzy się wkrótce, co do tego nie ma wątpliwości.

— Czyli pomożesz nam?

— Oczywiście. Ty zresztą też.

— Oj, chciałabym być odważniejsza — mruknęła.

Ostatnia Przygoda [Piotr Pevensie]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz