ROZDZIAŁ ÓSMY

1.7K 53 6
                                    

— Ała! — krzyknęłam, gdy coś uderzyło mnie w tył głowy. Odwróciłam się i ujrzałam szeroko uśmiechającego się Piotra, który jedną ręką podrzucał śnieżkę. Spojrzałam na niego znacząco, po czym stworzyłam kulę śniegu, cisnąc ją w chłopaka. Był jednak szybszy. Zrobił unik i ponownie we mnie rzucił, tym razem trafiając w ramię. — Dobra, ja się poddaję — powiedziałam z uśmiechem, unosząc ręce. Czasami lubiłam powspominać stare dzieje. Wyobrażać sobie, co by było, gdyby. Co by było, gdybym nie zginęła? Jak potoczyłoby się moje życie? Życie, w którym byłabym wolna, mieszkała w kraju, w którym normalnie zmieniają się pory roku. Jest lato, słońce. W świecie niby tym samym, ale jednak innym. Lepszym. W takim, w którym wreszcie miałabym przyjaciół i mogła odnaleźć szczęście. I mimo tego, że szczęście oraz wolność odnalazłam tutaj, brakowało mi tej czwórki. Ale odkąd dostałam się do Prawdziwej Narnii, zostało mi tylko obserwowanie ich. Tego, jak sprawują władzę i jak Narnia się zmienia podczas ich panowania. Od dawna nie było w niej tak dobrze. Lecz pewnego dnia, po kilkunastu latach, po prostu zniknęli. Ślad po nich zaginął i już nigdy więcej ich nie widziałam. Od tego momentu minęło tyle czasu, że straciłam rachubę. I co jakiś czas wracały do mnie wspomnienia. Były to dni, w których najchętniej zagrzebałabym się pod kocem. Nie sądziłam, że w tak krótkim czasie można się do kogoś tak przywiązać. Jednego razu, gdy ponownie dopadł mnie smutek, stwierdziłam, że spróbuję przynajmniej w pewnym stopniu uśmierzyć ból i dzięki swoim mocom, stworzyłam śnieżne postacie na ich obraz. Postacie, z którymi mogłam porozmawiać, pośmiać się i miło spędzić czas. Oczywiście nie zastępowało to prawdziwego rodzeństwa Pevensie, ale zawsze coś. Kolejne uderzenie, tym razem w plecy. Obejrzałam się za siebie, a mój wzrok natrafił na małą Łucję.

— I ty przeciwko mnie? — zapytałam, unosząc brwi. Dziewczynka zaśmiała się, po czym podbiegła do swojego starszego brata, przybić mu piątkę. Pokręciłam głową, patrząc na zadowoloną z siebie dwójkę rodzeństwa. — Ja stąd idę — Odwróciłam się na pięcie, kierując się w stronę wzgórza, na którym stała moja matka, uważnie nam się przyglądając.

— Tylko się na nas nie obrażaj! — zawołał za mną blondyn. Przewróciłam oczami na tę uwagę.

— Dobrze się bawisz? — zapytał kobieta, spoglądając na mnie z uśmiechem.

— Całkiem, całkiem — odparłam, odwzajemniając jej gest. — Szkoda tylko, że nie mogłam spędzić z nimi więcej czasu. Wiesz, z tą prawdziwą wersją ich — westchnęłam, wpatrując się w obrzucającą się śnieżkami czwórkę rodzeństwa.

— Przykro mi, kochanie…

— W porządku, jakoś sobie radzę. Mam ciebie i tatę — Poczułam jej dłoń na moim ramieniu. Skierowałam w jej stronę spojrzenie, które od razu napotkało orzechowe tęczówki, jak zwykle przepełnione czystą miłością. Kąciki moich ust uniosły się jeszcze wyżej. Miałam prawdziwe szczęście, że miałam takich wspaniałych rodziców i mimo tego, że nie dane mi było wychować się w ich towarzystwie, spędzenie z nimi tych wszystkich lat tutaj zrekompensowało czas, w którym byłam sierotą. Nie rozmyślałam nad tym jednak zbyt długo, gdyż jakiś cichy dźwięk przykuł moją uwagę. Coś jakby w rodzaju rogu. — Też to słyszysz? — zapytałam, rozglądając się dookoła.

— Ale co? — Zdezorientowana kobieta zmarszczyła brwi, przyglądając mi się uważnie.

— Ten dźwięk. Jakby ktoś dął w róg — sprecyzowałam, ale ona tylko pokręciła głową.

— Ja nic nie słyszę — Dźwięk stawał się coraz głośniejszy. W końcu stał się tak donośny, że zaczęła mnie boleć głowa, ale jego źródło wciąż pozostawało niewiadome. Zatkałam uszy, a z moich ust wyrwał się głośny krzyk. Osunęłam się na ziemię, opierając plecami o pień drzewa. Mama coś wołała, lecz żadne słowa nie mogły do mnie dotrzeć. Po chwili pojawił się również mój tata, lecz jedyne co mogłam robić, to krzywić się z bólu i kołysać do przodu i do tyłu, błagając w myślach, aby to już się skończyło. Zacisnęłam powieki. Miałam wrażenie, że za chwilę ogłuchnę. Wtedy nagle wszystko ucichło. Niepewnie otworzyłam oczy i opuściłam ręce, a to, co zobaczyłam, spowodowało, że podniosłam się gwałtownie. Tego lasu kilka sekund temu jeszcze tutaj nie było. Dookoła mnie było pełno drzew, a ziemię porastały, wysokie do kolan, paprocie. Spojrzałam na swoje ręce, a potem na resztę ciała. Na sobie miałam mój czarny strój, który dawno temu otrzymałam od świętego Mikołaja.

— No tego się nie spodziewałam — mruknęłam sama do siebie. Nie rozumiałam, co się właśnie stało. Dalej jestem w Prawdziwej Narnii? Jeśli tak, to czemu nagle znalazłam się w lesie? A może to wszystko było jedynie bardzo długim snem? Przeczesałam palcami włosy. — Dobra — westchnęłam głośno i obrawszy kierunek, ruszyłam przed siebie. Przedzierałam się przez puszczę, chcąc jak najszybciej znaleźć z niej wyjście. Chciałam spotkać kogoś, kto pomógłby mi w poukładaniu myśli. Kogoś, kto swoją wypowiedzią wykluczy opcję, że najzwyczajniej w świecie zwariowałam. Że to wszystko jest tylko wymysłem mojej chorej wyobraźni. Po długim czasie wędrówki, drzewa zaczęły się wreszcie przerzedzać, a w oddali można było usłyszeć czyjeś głosy. Przyspieszyłam kroku. Gdy dotarłam do skraju lasu, rozległ się głośny ryk, a moim oczom ukazał się olbrzymi niedźwiedź, który biegł w stronę młodej dziewczyny. Tej samej dziewczynki, dzięki której moje życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni.

________________________________
Wróciłam kochani! Nareszcie szkoła i matury już za mną i mogę wrócić do pisania❤️ Wybaczcie, że rozdział nieco krótszy, ale jakoś trudno mi się wbić w rytm pisania po tej przerwie😔 Mimo wszystko mam nadzieję, że się spodobał i do usłyszenia w następnym❤️
Trzymajcie się cieplutko😘

Ostatnia Przygoda [Piotr Pevensie]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz