ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

1K 41 5
                                    

— Kaspian, odsuń się! — wrzasnęłam, ruszając w stronę bruneta, który wystawiał rękę ku Jadis, znajdującej się w wielkiej tafli lodu, rozpostartej między dwiema kolumnami. Obok niego stał Nikabryk w towarzystwie wilkołaka oraz wiedźmy, którzy zauważywszy nas, od razu zerwali się z miejsca, aby przeszkodzić nam w pokrzyżowaniu ich planów. Kilka sopli lodu poszybowało na drugi koniec pomieszczenia, po czym utknęło w klatce piersiowej wiedźmy. Ta z rykiem runęła na ziemię, a ja zwinnie przeskoczyłam jej ciało, z każdą sekundą zbliżając się do Telmara, ale było za późno. Zanim zdołałam go powstrzymać, podał dłoń mojej siostrze. Tafla zaczęła pękać, aż w końcu pojawiła się na niej wielka pajęcza sieć. Wtedy, z hukiem roznoszącym się po całym kopcu, rozsypała się na miliony kawałeczków. Upadłam na podłogę pod wpływem wstrząsu, jaki wywołało pęknięcie lodu, a gdy uniosłam głowę, napotkałam na zimnoniebieskie tęczówki Jadis, przyglądające mi się uważnie. Zadowolona z tego, co osiągnęła, wciągnęła głośno powietrze i uśmiechnęła się, kierując spojrzenie na Kaspiana.

— Dziękuję, mój drogi książę. Naprawdę świetnie się spisałeś — powiedziała, po czym uniosła rękę, powodując tym samym, że nogi Telmara oderwały się od ziemi. — Nie jesteś mi już potrzebny — Pchnięciem sprawiła, że chłopak poszybował przez pomieszczenie, ostatecznie uderzając plecami w twardą ścianę. Przez chwilę myślałam, że umarł od mocnego ciosu, ale po chwili usłyszałam jego jęk, gdy krzywił się z bólu, leżąc na zimnej podłodze. — Witaj, siostrzyczko — Zwróciła się do mnie. — Kopa lat.

Podniosłam się gwałtownie i stając na równych nogach, zmierzyłam ją spojrzeniem od stóp do głów. W ogóle się nie zmieniła. Dalej była tą samą Jadis, która przez ponad sto lat panowała w Narnii, terroryzując wszystkich jej mieszkańców.

— Sama jesteś sobie winna — odparłam, wytrzymując jej wyzywające spojrzenie. — Nie pozwolę, abyś druga raz groziła Narnijczykom — Na te słowa wybuchnęła głośnym śmiechem. — Mówię poważnie, Jadis. Dni twoich rządów dobiegły końca już wieki temu i nigdy nie wrócą.

— Ach, więc tak to jest — Biała Czarownica wyciągnęła w moją stronę rękę, a ja w tej samej chwili poczułam uścisk na gardle. Moje stopy oderwały się od podłogi. Chwyciłam się za szyję, wierzgając się w powietrzu.

— Dokładnie tak — mruknęłam, puszczając w jej stronę kilka sopli lodu, lecz ona zrobiła przed nimi unik, tracąc chwilowo koncentrację. Runęłam na ziemię, cicho pojękując.

— Dahlia! — Krzyk Edmunda zadziałał na mnie jak wiadro zimnej wody. Przez moment całkowicie zapomniałam, że ktoś oprócz mnie i Jadis znajduje się w tym pomieszczeniu. Opanował mnie jakiś dziwny lęk przed tym, że coś może im się stać, a kolejnej śmierci kogoś z rodzeństwa Pevensie nie byłabym w stanie znieść.

— Edmund, zabierz wszystkich i idźcie stąd — powiedziałam opanowanym tonem. — To sprawa między mną a Jadis.

— Ale...

— Bez ale. Idźcie, już! — Widziałam, że się waha, lecz ostatecznie pozbierał Kaspiana, Zuchona oraz Łucję i ruszył z nimi w stronę wyjścia, posyłając mi zaniepokojone spojrzenie. Uśmiechnęłam się delikatnie, po czym skinęłam głową, próbując go nieco uspokoić, chociaż wątpiłam, czy to cokolwiek da.

— Och, przecież nie muszą uciekać. Szkoda byłoby przegapić takie widowisko — Kobieta uśmiechnęła się zaczepnie i machnęła ręką, przez co kilka odłamków gruzu przecięło powietrze, uderzając w ścianę tuż nad wejściem, przez które kilka sekund temu przeszła wyganiana przeze mnie czwórka. Fragment ściany odpadł, z hukiem spadając na ziemię. Przez hałas przebił się jedynie cichy pisk złotowłosej.

Ostatnia Przygoda [Piotr Pevensie]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz