Miało to miejsce dwa lata po tym, jak Chuuya dołączył do Portowej Mafii, kiedy już od półtora roku tworzył z Dazaiem duet mrożący krew w żyłach coraz większej ilości organizacji. Byli na kolejnej misji z niewielkim oddziałem podwładnych.
Słońce świeciło, grzejąc przyjemnie z dystansu, zawieszone wysoko, na błękitnym nieboskłonie, a lekki wietrzyk, pozwalał się nie stopić w jego promieniach. Obrzeża Jokohamy prezentowały się najlepiej na przełomie wiosny i lata, bo cała okalająca je roślinność była w pełni swego rozkwitu, ciesząc oczy przechodnich i kojąc przeróżnymi zapachami ich zmysły.
Dazai jednak wydawał się odporny na te dary natury i szedł ze znudzonym wyrazem twarzy na miejsce. Nakahara nie do końca wiedział co o nim myśleć i, czy w ogóle może cokolwiek o nim powiedzieć, czego byłby pewien.
- Do czasu tego zdarzenia miałem cię za wyrachowanego dzieciaka, który jest chory psychicznie i totalnie spierdolony. - uśmiechnął się z nutą rozbawienia, na co Dazai prychnął prześmiewczo. Oparł się bokiem o rudzielca i zamknął oczy, wracając myślami do tamtego okresu, słuchając głosu byłego partnera, który był zadziwiająco przyjemny, kiedy ten nie krzyczał.
- Może odłożyłbyś te konsole i przedstawił mi w końcu, jaki mamy plan? - Nakahara chwycił za ramię młodego herszta i lekko nim potrząsnął, ten jednak nawet nie podniósł na niego wzroku.
- Powiem ci go, jak przyjdzie czas. Po prostu nie daj się zabić na razie. - wzruszył ramionami, nie przerywając wyścigu samochodowego na niewielkim ekranie, zastanawiając się, czy jazda samochodem jest tak samo prosta w realnym życiu, jak w tej wirtualnej rzeczywistości.
- Tch... - prychnął pod nosem w wyrazie niezadowolenia, nauczył się już jednak, że w tej kwestii nie ma dyskusji z szatynem, ale też, że jak bardzo pokręcony plan by nie był, postępując wedle niego, wygrają.
- Ufałem twoim taktykom, ćwiczyłeś je ze mną, udoskonalałeś, czasem brzmiały głupio, ale nigdy nie zawodziły. - poczuł jak brązowooki zaczyna delikatnie kręcić palcami w jego włosach - Ale nie przewidziałeś tego. -
- Racja. Zaskoczyłeś mnie. Nie pierwszy raz z resztą i nie ostatni. - szepnął wyższy mężczyzna z lekkim uśmiechem na ustach.
Był środek walki. Wszędzie latały kule, a Osamu stał z boku, opierając się z nonszalancją o ścianę, obserwując, jak rudzielec rozprawia się z podrzędnym, jak to określał, mięsem armatnim. Analizował jego ruchy, możliwości, postępy. Robił to, odkąd pierwszy raz walczyli razem, bo podczas tej walki przez małą chwilę poczuł, że żyje, że jest "tu i teraz", a nie jedynie patrzy na życie z odległości.
Spojrzał na zegarek, wyczekiwał zjawienia się szefa, właśnie zabijanych mafiosów. Z tego, co wiedział, miał zdolność poruszania się z nieludzką prędkością. Wiedział, że nie będzie on łatwym przeciwnikiem, dlatego postanowił dla kontrastu działać powoli. Chciał, aby przeciwnik nabrał pewności, że da sobie rade i zaatakował Chuuye bezpośrednio, co równałoby się, z tym że musiałby dotknąć rudzielca.
Koło niego, jak torpeda, wręcz przeleciał mężczyzna. Ledwo można było go zobaczyć przy tej prędkość. Zwolnił i zatrzymał się jednak niedługo po minięciu szatyna, na którego usta wpłynął diabelski uśmiech.
- Cholera. - warknął uzdolniony i podniósł nogę, zaczynając wyciągać z butów gwoździe, które były rozsypane przy młodym herszcie. Mężczyzna miał według zdobytych przez Portowych szpiclów dwadzieścia siedem lat. W rzeczywistości wyglądał starzej, według Dazaia, na co najmniej czterdzieści. Miał krótkie, czarne włosy, zaczesane do tyłu, zielone oczy i niewielki, szorstki zarost. Ubrany był w kremową koszulę i marynarkę, jak i spodnie dopasowane pod nią, w kolorze khaki. Na nogach miał jakieś czarne, sportowe buty jednej ze znanych marek.
CZYTASZ
TRUST [Soukoku]
FanfictionZaufanie nie bierze się znikąd. . . . Więc dlaczego Nakahara Chuuya ufał Dazaiowi Osamu, przecież ten wyrachowany maniak samobójstwa nie był ani trochę godny zaufania, a już na pewno nie powierzenia własnego życia... Shipy: *soukoku *shinsoukoku Pos...