Soukoku

1.6K 74 225
                                    

      Śnieg powoli topił się. Gałęzie mozolnie podnosiły się po ciężarze całego tego białego puchu, który spoczywał na nich od paru miesięcy. Zima dobiegała końca i pierwsze kwiaty wiśni przyozdabiały już drzewa, sprawiając że ulice Jokohamy nabrały koloru. Różowe płatki latały z wiatrem, szybując między pojazdami. Drogi jednak wciąż pokryte były śniegowo-błotną ciapajdą, która zmuszała kierowców do wolniejszej i ostrożniejszej jazdy.

      A przynajmniej większość kierowców.

      Chuuya Nakahara bowiem pozostawał niewzruszony śliską nawierzchnią i pędził na złamanie karku drogami Jokohamy. Poranny korek też nie był dla niego przeszkodą, kiedy slalomem wymijał sfrustrowanych kierowców. Głuchy na dźwięki klaksonów, kiedy to milimetry dzieliły go od innych pojazdów i ewentualnego karambolu; skupiał się jedynie na tym uzależniającym pomruku silnika, który stanowił muzykę dla jego uszu. Światła drogowe z kolei najwyraźniej w jego oczach były jedynie drogową dekoracją niczym lampki na choinkę.

      Pod kaskiem na jego ustach gościł szeroki uśmiech, kiedy powietrze rozbijało się o niego od tej ożywiającej prędkości, a ręce jego chłopaka zaciskały się wokół jego pasa we wręcz żelaznym uścisku. Cóż, Chuuya miał zamiar jechać z nim ostrożniej i może byłaby to spokojniejsza przejażdżka, jeśli pewien zmumifikowany detektyw nie zwlekał się z łóżka przez godzinę. Mafiosa nie miał zamiaru pozwolić, aby Osamu spóźnił się tego dnia do Zbrojeniówki. Nie kiedy ten miał przedstawić go swoim współpracownikom.

      Zatrzymał się pod drzwiami budynku z lekkim driftem na koniec i odwrócił przez ramię do swojego przerażonego partnera.

— Leć do nich, ja poszukam miejsca parkingowego. — poinstruował Dazai'a, a ten skinął głową, wciąż oszołomiony tak szybką podróżą. Skłamałby jednak, gdyby powiedział, że nie zaczyna mu się podobać jazda z mafiosom. Jego kroki były lekko chwiejne, ale szybko wróciły do pionu i wszedł do budynku. Rudowłosy patrzył jeszcze chwilę za nim, póki ten nie zniknął w środku.

— Dazai-san? — Atsushi patrzył na mężczyznę wielkimi oczyma, kiedy ten przekroczył próg biura. Od razu wszystkie oczy obecnych w pomieszczeniu zwróciły się ku szatanowi; przynajmniej wszystkie z wyjątkiem tych Ranpo, który spokojnie wcinał swoją owocową mambę niewzruszony.

— Tak Atsushi-kun~? — Osamu spokojnym krokiem kierował się do swojego biurka.

— Dazai-san... to naprawdę pan? — krzywo obcięty chłopak był wyraźnie zakłopotany, ale powoli dobierał słowa, nie chcąc urazić mentora.

— Ależ oczywiście Atsushi-kun, co to za głupie pytanie? — zaśmiał się mężczyzna w płaszczu koloru sojowego latte — Ne, Kunikida, ty też jakoś dziwnie na mnie patrzysz. Mam coś na twarzy? — zagadnął z lekkim rozbawieniem, rozsiadając się wygodnie na swoim krześle, doskonale wiedząc co jest powodem konsternacji jego współpracowników.

— Nie... po prostu... Jesteś na czas. — odpowiedział były matematyk, sam nie wierząc we własne słowa. Zdarzenie zdawało się być zbyt nierealne.

— Ano, — Dazai wzruszył lekko ramionami, jakby wcale nie było to coś niecodziennego — to źle? — uniósł brew.

— Nie, ale... zwykle przychodzi pan znacznie później i... czy coś się stało Dazai-san? — wypowiedział się ponownie Atsushi, przybierając nieco zmartwiony wyraz twarzy.

— Nie, nie, po prostu mój chłopak mnie podrzucił. Zresztą, zaraz się tu zjawi. — odparł lekko Osamu, kręcąc się na krześle, nawet nie spoglądając w kierunku czekających na niego papierów. Nie żeby miał je zamiar wypełniać swoją drogą.

TRUST [Soukoku]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz