Dazai obudził się już bez wtulonego w niego rudzielca. Westchnął cicho i powoli przejechał smukłymi palcami po wciąż lekko widocznym wgnieceniu w materacu, po szorstkim prześcieradle, a na jego usta wpłynął lekki grymas dobrych wspomnień. Wiedział, że to głupie i nielogiczne, to jego drobne szczęście, które po wczorajszej rozmowie w nim zakiełkowało i cała ta wczorajsza szczerość. Czuł też, że nie ma prawa się cieszyć, po tym, jak skrzywdził dawnego partnera, ale jednocześnie nie potrafił pohamować tego uniesienia kącików ust, na myśl, że nie jest sam, jakkolwiek nie było to z jego strony egoistyczne i samolubne, jak określił swoje irracjonalne emocje w głowie.
Wstał powoli i się przeciągnął. Spojrzał na blizny na rękach i zamyślił się, odtwarzając w głowie, wszystko, co powiedział mu Chuuya i co on powiedział mu. Pierwszy raz nie potrafił wykrzywić ust w obrzydzeniu, kiedy spojrzał w lustro, jak mógłby, kiedy zeszłej nocy, Nakahara bez żadnych oporów się w niego wtulił, zupełnie jakby, jego skóra nie była naznaczona mroczną przeszłością.
- Jak... dziwnie, tak inaczej. - szepnął, kładąc dłoń na klatce piersiowej, ponad łomoczącym sercem. Nie rozważał jednak długo swojego stanu i tego wszystkiego, bo skoro niższego mężczyzny już przy nim nie było, oznaczało to, że wstał pierwszy i prawdopodobnie czeka już gotowy.
Osamu więc przeszedł z sypialni do salonu, jednak nie zastał nigdzie mafiosy. Nieco zdziwiony i zmartwiony przeszukał wszystkie pokoje: pusto. Wyjął telefon i wpisał jego numer, jako że znał go na pamięć, a błękitnookiego wpisanego zwyczajnie nie miał. Wtem rozległ się odgłos rokowej piosenki dobiegający zza drzwi wejściowych, do których szatyn bezzwłocznie podszedł, rozłączając się.
- Czego dzwonisz, a potem się rozłączasz, durna makrelo? - prychnął ognistowłosy, kiedy Dazai otworzył drzwi, dość gwałtownie jak na niego.
Stał dość swobodnie, oparty o szorstką ścianę, chowając telefon do kieszeni płaszcza, który miał nieco grubsze podszycie i nie wisiał jedynie na ramionach niczym pelerynka, a był założony zgodnie z założeniem, jedynie guziki były niezapięte. W drugiej ręce miał na wpół wypalonego papierosa, z którego dym wyleciał przez lekko spierzchnięte, malinowe usta egzekutora Portówki.
- Myślałem, że już cię wzięli za dziewczynę i porwali, jak spałem. - oznajmił Dazai, w jakże dojrzałym geście, pokazując kompanowi język.
- Ty..! - zawarczał rudzielec, zaciskając pięści - Cholera. - Prychnął, orientując się, że zgniótł sobie papierosa. Upuścił go więc i zgasił, wgniatając w ziemię podeszwą eleganckiej lakierki.
- Od kiedy palisz? - zapytał szatyn, nieco chowając się do środka i czekając, aż Chuuya wejdzie za nim.
- Odkąd odszedłeś. - burknął niższy szczerze i z słyszalnym przekąsem w głosie. Otrzepał się z lekkiego śniegu i wszedł do środka.
-Jak często? - Osamu był lekko spięty, nie chciał, by niebieskooki popadł przez niego w kolejny nałóg, zwłaszcza tak wyniszczający. Wystarczyło już jego zamiłowanie do wina i to, że bardzo szybko się nim upijał.
- Przestań. - otrzymał w odpowiedzi, z zaskoczeniem spojrzał na herszta, wyczekując jakiejś kontynuacji - Palę tylko wtedy, gdy mnie coś dręczy. - kontynuował, odwieszając w międzyczasie płaszcz na wieszak i odkładając buty na bok.
- Co więc cię teraz dręczy? - dopytał, kierując się do kuchni i otwierając lodówkę, starając się odwrócić myśli od wspomnień i stworzyć pozory, że wcale się tym nie przejmuje.
-Ty. - padło w odpowiedzi sucho, co znów spięło zabandażowanego mężczyznę na parę sekund - Ale nie zrozum mnie źle. - kontynuował mafiosa, wiedząc, że jedno słowo to za mało w tej sytuacji, bo może i na polu bitwy potrafili się porozumieć i bez nich, ale w sprawach prywatnych, tych między nimi, każde słowo musiało być dobrze dobrane i w odpowiednim kontekście - Chodzi o to, że brakuje mi czegoś do pełnego obrazu ciebie. Wiem, że wczoraj... Powiedziałeś mi wiele i... - spojrzał gdzieś w bok, zażenowany własnymi słowami, jeszcze zanim je wypowiedział - Dziękuję, że mi w tym zaufałeś. Na prawdę mnie to cieszy. - Osamu spojrzał na niego, zamykając lodówkę, nieco zaskoczony, ale nie w żaden negatywny sposób - Po prostu po tym wszystkim dalej są zachowania, których w tobie nie rozumiem. - tym razem na usta wyższego wpłynął delikatny uśmiech, a spojrzenie przeszło pewnym rozczuleniem - Nie biorę naszych potyczek słownych nazbyt poważnie, ty zresztą też wydajesz się nie przejmować, ilekroć nazwę cię cholerną, bądź gorzej. - tym razem i Nakahara na chwilę lekko się uśmiechnął - Ale nie rozumiem, dlaczego tak dalej jest. Odszedłeś z Mafii, więc dlaczego znów współpracujemy..? I nie mówię tu o tym, że Mori nam kazał, bo jego rozkazy nie są już dla ciebie ważne, nigdy nie były. - spojrzał na niego z przeszywającą niepewnością w oczach - Dlaczego dalej się martwisz, zadręczasz tym wszystkim, skoro starasz się od tego odciąć? -
CZYTASZ
TRUST [Soukoku]
FanfictionZaufanie nie bierze się znikąd. . . . Więc dlaczego Nakahara Chuuya ufał Dazaiowi Osamu, przecież ten wyrachowany maniak samobójstwa nie był ani trochę godny zaufania, a już na pewno nie powierzenia własnego życia... Shipy: *soukoku *shinsoukoku Pos...