27| epilog

340 55 21
                                    

  Wrzask. Ogłuszający wrzask, krzyk, pot, łzy, oślepiająca jasność i ogłuszający huk. Niemożliwe do zniesienia ciepło, które zdawało się palić człowieka od środka, zmieniać go w popiół, w jego pierwotną, żałosną formę.

  Do niego czyjeś głosy dochodziły jak przez mgłę. Ktoś krzyczał, krzyczał bez wątpienia i bez ustanku, a światło na przemian zapalało się i gasło, jakby to jakiś dzieciak bawił się wyłącznikiem. Noc, dzień, noc dzień. Może już umarł? To tak wyglądał świat po śmierci? Ale wtedy nic by go nie bolało, jasność nie byłaby oślepiająca, huk by nie ogłuszał, samotność nie przytłaczała, a ciepło nie smagało po ciele ognistym biczem. Czuł się jak w piekle, może to na nie zasługiwał?

  — Bakugo... Tu jest Bakugo!

  Krew. Widział krew, gdy uchylił na moment powieki, czując pod palcami coś bardzo lepkiego. To też była ona? Usta miał pełne od jakiegoś piachu, a może pyłu, trudno było mu stwierdzić, bo ból w dolnej części ciała przesłaniał mu wszelkie inne doznania, włącznie z bólem górnej. Jego nogi...

  I znów pochłonęła go zrodzona z jasności ciemność, prowadząc w nieznany świat jęków, krzyków, płaczów i potwornego bólu wzmaganego przez bezlitosne gorąco. Żył. Żył z całą pewnością i był świecie przekonany, że jeszcze niczego tak nigdy nie żałował.

_____

  — Bakugo...

  — ...Nie, on nie...

  — Kiedy...?

  — Myślę, że...

  — Kirishima...

  Bakugo drgnął, a może tylko mu się tak zdawało. Nie czuł swojego ciała. Doświadczał śmierci klinicznej? Nie, z tym było jakoś inaczej... gdyby tylko przypomniał sobie, jak...

  Kirishima... Wśród strzępków słyszanych wokół rozmów tylko to jedno nazwisko zdołało, topornie, fakt, ale przyciągnąć jego uwagę. Chciałby móc otworzyć oczy albo choć słyszeć więcej, by zrozumieć, dlaczego to jedno słowo wzbudza w nim chęć obudzenia się. Przecież nie chciał wstawać! Ze wstawaniem wiązał się ból, był tego pewien. Nie chciał, ale czuł, że musi.

  — Kacchan...

  Bakugo otworzył oczy, nieprzytomnym wzrokiem wpatrując się w biały sufit. Nie czuł swojego ciała. Zamrugał, starając się spojrzeć w bok, gdy próba podniesienia się nic nie dała. Na krześle obok siedział Deku, mówiąc coś do kogoś przez telefon. Bakugo zmarszczył brwi. Co on tu robił? Dlaczego to nie Eijiro czekał przy jego łóżku?

  I wtedy sobie przypomniał, a przerażenie zawładnęło jego umysłem i najwyraźniej maszynami, do których był podpięty, bo nagle równomierne pikanie kardiomonitora przyśpieszyło, zwracając na siebie uwagę Deku, który zaraz też przeniósł zaniepokojony wzrok na Bakugo.

  — Obudził się! Oddzwonię później — powiedział szybko do niezidentyfikowanego rozmówcy, natychmiast wstając. — Czekaj, Kacchan, zawołam lekarzy!

  Bakugo chciał poprosić go, żeby zaczekał, ale nie zdołał wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Tylko to cholerne pikanie. Pik, pik, pik.

  Żył.

  Gdy przyszedł personel, Bakugo wbił wzrok w sufit. Najwyraźniej był bardzo połamany, a i tak miał szczęście, że nie stało mu się nic bardziej poważnego. Żył, nawet nie spał zbyt długo, zaledwie kilka dni. Operacje przebiegły pomyślnie.

  To nie było szczęście, Eijiro osłonił go własnym ciałem. Znów... Znów poświęcił dla niego wszystko, tym razem aż zbyt wiele.

  — ...Nie spodziewaliśmy się tego wybuchu, nie sądziliśmy, że Shigaraki tak łatwo pozbędzie się dzieła swojego życia... Najwyraźniej jego profil psychologiczny niezbyt się zgadzał... W każdym razie co ty tam robiłeś, Kacchan? Oprócz ciebie było jeszcze kilka ofiar, ty chyba naprawdę wyszedłeś z tego wszystkiego najlepiej... — Deku paplał przez cały jego czas odwiedzin, a Bakugo nie mógł nawet nawrzeszczeć na niego za najpewniej umyślne unikanie odpowiedzi na pytanie, które tak go nurtowało...

  — Kirishima. Żyje? — zapytał któregoś z kolei dnia. Nie wiedział, którego, bo wszystkie dłużyły mu się niemiłosiernie, gdy nie mógł robić absolutnie nic poza gapieniem się w sufit i zadręczaniu tą całą sytuacją.

  Deku milczał, a każda kolejna cicha sekunda przyprawiała Bakugo o coraz silniejsze mdłości.

  — Tak — mruknął w końcu, nie patrząc na Katsukiego, co ten wziął za zły znak. — Ale...  — Oczywiście musiało być jakieś pierdolone ,,ale", jakżeby inaczej! — Jest w śpiączce.

  — Kiedy się obudzi? — Bakugo zacisnął powieki, starając się uspokoić. Cóż, nie udało się, kardiomonitor jak zwykle go zdradzał. Deku przełknął ślinę.

  — Ja... Kacchan, po prostu... — zawahał się, mimo wszystko dokańczając: — W tym przypadku... nie ma: ,,kiedy". Jest... ,,jeśli".

  Bakugo milczał. Więc Eijiro się nie obudzi. Szanse są minimalne, najprawdopodobniej bliskie zeru, sądząc po nerwowym tonie Deku. Gdyby nie on...

  — Co zamierzasz zrobić...? — Oczywistym było, że Midoriyi chodzi o to, czy da radę zapomnieć o pieprzonej miłości swojego życia i spróbować z kimś innym, a Bakugo...

  Zapomnij o mnie.

  Nie odpowiedział.

_____

  Tygodnie mijały, Bakugo czuł się coraz lepiej, często myśląc też o tym, że chciałby wreszcie móc odwiedzić Eijiro w jego sali, choćby musiał nawet przemieszczać się na cholernym wózku, pchanym przez pierdolonego Deku. Wciąż nie znał odpowiedzi na zadane mu pytanie i przeczuwał, że pozna ją dopiero wtedy, gdy zobaczy na własne oczy, w jakim stanie jest jego chłopak. Teraz już nie potrafił myśleć o nim jak o ,,byłym".

  I wreszcie nadszedł ten dzień. Katsuki nie czuł się źle, właściwie było z nim całkiem w porządku. Poruszanie się wciąż przychodziło mu z trudem, więc pchanie jego wózka musiał niestety naprawdę pozostawić Deku. Gdy stanęli przed drzwiami do jednej z sali szpitalnych, sali Eijiro, Midoriya zapytał niepewnie, czy Bakugo na pewno chce tam wejść, w odpowiedzi oczywiście otrzymując poirytowane prychnięcie i krótkie: ,,Właź".

  Omiótł wzrokiem pomieszczenie. Białe meble ukryte w cieniu, bo przez grube zasłony słabo prześwitywało światło. Mnóstwo leków, kilka wciąż miarowo wydających mechaniczne odgłosy maszyn, łóżko pod ścianą, niemalże w samym rogu pokoju.

  Gdy zobaczył Eijiro, przez moment nie był w stanie go rozpoznać. Praktycznie cały w bandażach, przykryty kołdrą po szyję, więc nie sposób było stwierdzić, czy ma wszystkie kończyny... I tak bardzo blady. Kruchy, jak nie on. Nie wyglądał w ogóle jak ten silny mężczyzna, który tak naprawdę poświęcił swoje życie za Katsukiego i to niejeden raz, a on... A on nawet nigdy mu nie podziękował, wręcz przeciwnie, ich ostatnia rozmowa była jedną wielką kłótnią pełną wyrzutów i jego ignorancji... Przecież wciąż go kochał. Koniec końców... Koniec końców nie powiedział nawet tego.

  ,,Jeśli" się obudzi. Nie: ,,kiedy". A mimo to...

  — Będę czekał.

  I miał w nosie to, że Deku najpewniej nie rozumiał, o co chodziło. Miał w nosie to, że Eijiro tego nie słyszał i miał w nosie to, że to czekanie mogło trwać całe życie.

  W końcu obiecał.

Najciemniej Jest Pod Latarnią ||KiribakuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz