Coś z głośnym świstem przeleciało nad głową Bakugo, gdy rzucił się na niego Kirishima, przygniatając go do brudnej ziemi.
— Uciekaj stąd, natychmiast — warknął, kolejnym szarpnięciem stawiając go na nogi. Wokół już śmigały kolejne pociski, wystrzeliwane przez przyjaciół i wrogów. Ktoś upadł, ale Bakugo nie potrafił ujrzeć, kto, bo zaraz widok znów przesłonił mu Kirishima, który z wściekłością wymalowaną na twarzy spoliczkował go.
— Uciekaj!
Ale teraz, gdy do Bakugo wreszcie dotarło, co się dzieje, rozgorzała w nim złość podsycana poczuciem upokorzenia. Tak oto Kirishima jasno mówił mu, że zawalił i dzisiaj nie będzie walczył.
Bez słowa rzucił się na podłogę, gdzie zauważył porzucony przez kogoś, możliwe nawet, że przez niego samego, pistolet, po czym podniósł go.
— Bakugo, nie! — krzyknął Kirishima, ale on już nie słuchał, biegnąc między porozrzucane pod ścianą garażu kartony, gdzie musiał wciąż kryć się Watanabe. Niemal potknął się o ciało... ciało tego nastolatka, którego imienia wciąż nie znał, a który teraz martwy wzrok utkwiony miał w suficie garażu, kończyny powykręcane w nienaturalny sposób, czerwone od jego własnej krwi.
Katsuki wyminął go i pobiegł dalej, zachowując względny spokój. Za sobą wciąż słyszał wściekłe wrzaski Kirishimy, który najwyraźniej również włączył się do walki. Toga była blisko, bo mimo ogromnego hałasu był w stanie usłyszeć jej złowieszczy chichot i pełne wściekłości syki Komori. Gdy spojrzał w ich stronę, zobaczył akurat, jak Himiko zgrabnie uchyla się pod wyciągniętą do ciosu dłonią przeciwniczki i zatapia nóż w jej podbrzuszu. Dziewczyna jęknęła, rzuciła ostatnie zrozpaczone spojrzenie na znajdujące się metr czy dwa dalej, zapewne odrzucone w walce pistolety, po czym padła na ziemię.
— Powodzenia! — zawołała jeszcze do Bakugo Toga, nim z szerokim uśmiechem odbiegła szukać innej ofiary.
Pudła może i były wielkie, ale za to nie było ich wiele, więc przerażonego Watanbe znalazł stosunkowo szybko.
— Inni za ciebie walczą, a ty się ukrywasz, ha? — warknął, gdy ten na jego widok nieporadnie spróbował wyjąć pistolet, cały drżąc. — Daruj sobie, załatwię to jednym strzałem. — Mimo swoich słów, Bakugo wiedział, że nie zamierza go zabić. Zranić owszem, by Toga, Twice i Dabi upewnili się, że rzeczywiście jest po ich stronie, ale absolutnie nie robić sobie powtórki z przeżyć po zabójstwie Staina, nawet jeśli tak naprawdę było to samobójstwo.
— Nie rozumiesz! Oni wszyscy... oni wszyscy się znają! Kendo, Monoma, Komori, Honenuki i Tetsutetsu! A my... nasza trójka... na pewno by nas zostawili, gdyby tylko mieli możliwość ucieczki! — pisnął Watanabe, wciąż drżącymi dłońmi usiłując wyciągnąć broń. — Błagam, nie zabijaj mnie!
— Jesteś obrzydliwy — warknął Bakugo, a chwilę później rozległ się strzał... tyle że coś było nie tak. Watanabe wrzasnął i upadł na podłogę, łkając głośno nad zranioną nogą, owszem, ale... ale Katsuki też niemal krzyknął, gdy ostry ból przeszył jego ramię, a twarz kulącego się przed nim mężczyzny została spryskana krwią.
Bakugo, wciąż oszołomiony bólem, spojrzał przez ramię. Pędziła na niego ta wielka kobieta, wrzeszcząc głośno, przez co przypominała rozjuszonego byka. Odskoczył, a ona porwała w ramiona Watanabe i rzuciła się z nim do ucieczki.
Zakręciło mu się w głowie, gdy spojrzał na swoją rękę, a raczej na to, co z niej zostało, gdy przestrzelona kulą kobiety pokryła się krwią.
— Tchórze... — wydyszał ktoś, kogo Bakugo wcześniej nie zobaczył, a kto okazał się być Monomą, wyraźnie osłabionym, z połową twarzy zalaną szkarłatną posoką. — Liga... nas nie docenia... wezmę cię ze sobą! — wrzasnął, rzucając się na Katsukiego, który całą siłą woli starał się odwrócić swoją uwagę od przeszywającego bólu, który zdawał się rozdzierać mu wszystkie kończyny, a nie tylko jedną.
CZYTASZ
Najciemniej Jest Pod Latarnią ||Kiribaku
FanfictionBakugo Katsuki nigdy nie sądził, że jedna sprawa zdoła tak bardzo namieszać w jego życiu, a tu proszę! Zaczęło się od infiltracji największej grupy przestępczej w Tokio (nic niezwykłego, wręcz bułka z masłem dla tak uzdolnionego policjanta jak on)...