XVI Święta, psia mać

960 85 23
                                    

Chciałyście, to macie. Szczypta erotyki, ostrzegam. Ale szczypetka.


Woda szumiała pod prysznicem. Snape słyszał to siedząc w swoim pokoju, na łóżku i próbując czytać.

Ale nie mógł.

Pierwszy raz w historii nie był w stanie skupić się należycie na lekturze.

Zaklął więc i trzasnął książką o nocny stolik w wyrazie złości i poczucia bezsilności wobec nie tyle strumienia wody, co potoku myśli własnych i Granger, zalewających jego umysł.

Ani chłód, ani wizyta na cmentarzu, gdzie pod nagrobkiem z nazwiskiem Gryfonki pochowane były zwłoki tej mugolki, nawet lodowaty prysznic ‒ nic nie potrafiło wytrącić z jego myśli delikatnego dotyku jej ust na swoich. Nic nie potrafiło zmyć hańby jego reakcji.

Pamiętał to tak wyraźnie, tak dokładnie...

Ujął jej twarz w dłonie i odpowiedział na jej pocałunek wkładając w to cały głód, cała tęsknotę, całą nagromadzoną przez ostatnie miesiące desperację.

Gdy jego dłonie zeszły niżej, a język dostał się głębiej a ona nie odepchnęła go ale wręcz przywarła, szukając kontaktu, sam odsunął się gwałtownie. I wyszedł. Zniknął w śnieżycy bez płaszcza.

Gdy wrócił ‒ spała skulona w fotelu przed kominkiem. Musiała długo na niego czekać.

I znów zapragnął jej dotknąć i znów poddał się pokusie ‒ pogładził jej włosy.

Doszedł więc do wniosku, że nie wyrzucił jeszcze tych bredni z głowy, a ona i tak śpi i tak jest zbyt późno na te rozmowę.

Poszedł na cmentarz, by przypomnieć sobie dobitnie kim jest, co wielokrotnie uczynił i będzie musiał jeszcze nie raz zrobić.

Był mordercą, nie materiałem na kochanka dla młodej, niewinnej kobiety.

Teraz, niemal o świcie, w Boże Narodzenie, po nieprzespanej nocy, słuchał jak Granger oddychała ciężko w strumieniach pary i gorącej wody.

Czy próbowała zedrzeć z siebie jego dotyk?

Imbecyl ‒ usłyszał.

Prychnął na głos.

Wyszedł z sypialni i poszedł zrobić sobie wczesne śniadanie.

Słyszał jej myśli ‒ bo jaki miał wybór?

Nie były takie, jakich się spodziewał. Były znacznie gorsze.

A co najbardziej go w tej sytuacji dobijało ‒ ona słyszała jego.

Więc nie mogło być pomyłki. Oboje tego chcieli. Nie mógł przyjść do niej i wycedzić, że to był błąd, że oszalała, że jej nie pragnie.

Bo pragnął.

Najbardziej ze wszystkiego na świecie, chciał teraz wejść na górę, otworzyć cholerne drzwi do jej pokoju, wejść do łazienki i w piekielnie gorących potokach wody kochać się z nią na śliskiej podłodze...

Tyleż nierealne i niewygodne, co wyprodukowane przez jego otumaniony umysł.

Gdy czajnik gwizdał, Snape dopalał już pierwszego, porannego papierosa.

Hermiona podeszła i ‒ tak, jak on wiele tygodni temu ‒ wyciągnęła z jego palców niedopałek, by zaciągnąć się nim kilka razy.

Dostrzegał w tym coś magnetyzującego; fakt, że paliła razem z nim wydawał mu się tak zbrodniczy i fascynujący zarazem...

Zdał sobie teraz sprawę dlaczego.

Była to pierwsza ich wspólna rzecz, papieros był pierwszym, co ich połączyło, a przekazywanie go sobie miało w jakimś sensie gorzki a zarazem intymny charakter.

Spojrzał w jej stronę.

Stała w szlafroku, przyglądając się mu poważnie. Resztka peta kopciła swobodnie w popielniczce.

Chciał go zgasić, ale zatrzymała jego dłoń.

Zostaw. Lubię patrzyć, jak dymi. To wyciszające.

Skinął głową.

Wolał się nie odzywać. Wystarczająco już przekazywały jego myśli i wyobrażenia.

‒ Severusie...

Pokręcił głową.

Potrzebował czasu, potrzebował cholernego czasu, żeby się z tym rozprawić...

‒ Nie mamy czasu ‒ zauważyła.

Jakże bystro, Granger.

Żachnęła się.

‒ Snape... daj spokój.

‒ Nie powinnaś tego chcieć ‒ wycedził.

‒ Nie rozumiem dlaczego.

‒ Granger, nie osłabiaj mnie.

Westchnęła.

‒ Jeśli powiesz mi, że jesteś stary, brzydki i zostałeś Śmierciożercą jeszcze zanim przyszłam na świat, to...

To, co, Granger?

‒ To przyznam ci rację.

Uniósł brwi.

‒ I i tak będę chciała, żebyś zrobił to wszystko, o czym myślałeś gdy brałam prysznic ‒ wyszeptała.

Zaklął i odwrócił się do niej tyłem.

‒ I nie mów mi, że mam czas ‒ kontynuowała, kładąc dłonie na jego napiętych z nerwów ramionach. ‒ Nie mów, że znajdę sobie kiedyś miłego chłopaka, z którym będę chciała mieć dom, dziecko i psa. ‒ Bo to by było twoje pierwsze kłamstwo, w które nie uwierzę.

Parsknął gorzkim śmiechem.

Miała rację. Miała cholerną rację. Zastanawiał się teraz, gdzie podziała się ta jej naiwność, co stało się z gryfońskim marzycielstwem.

‒ Już nie jestem po prostu Gryfonką, Severusie ‒ odpowiedziała.

Nie mógł jej tego powiedzieć, bo nie wiedział, czy dożyją wojny, a co dopiero jej końca.

Mieli marne szanse. Ona miała marne szanse.

‒ Teraz myślisz z sensem ‒ powiedziała.

Odwrócił się do niej. Na jego twarzy malowała się mieszanka pogodzenia i rezygnacji.

Nie myślał już o niczym, nie zastanawiał się nad tym, jak bardzo jest to niewłaściwe. Po prostu zanurzył ręce w jej wilgotnych włosach i pocałował ją powoli, starannie i bez pospiechu.

Tyle jeszcze czasu mieli.

Były przecież Święta, psia mać.

OBLIVIATE: Wojna - Sevmione ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz