VII Zakon Feniksa

830 76 21
                                    

Połowa listopada przyniosła wraz ze sobą sporo zmian.

Ona i Snape nie rozmawiali już tyle. Mistrz Eliksirów nie wracał tak często na Spinner's End i w ogóle starał się unikać jej towarzystwa. Zakon odezwał się po prawie dwóch tygodniach upartego milczenia i wyznaczył datę spotkania. Tym razem w jakimś mieszkaniu lub budynku na obrzeżach Londynu. To było bezpieczne rozwiązanie, przynajmniej dla nich. Hermiona czuła się przerażona. Zakon nie był skrają morderców ‒ tworzyli go jej starzy przyjaciele i ich rodziny. A jednak... jednak stres był ogromny.

Teraz miała nie mieć przy sobie sarkastycznego profesora, teraz miały się za nią zamknąć drzwi, a za nimi czekać miały pary osądzających oczu...

Znów miała siniaki na twarzy. Tym razem nie zdążyła ich wyleczyć maściami Snape'a. Cała się trzęsła. Oni. I ona. Była przekonana, że nie zapewnia jej teraz komfortu rozmowy jeden na jednego.

Tak. Widziała to, jako swoisty pojedynek: woli, nerwów, umiejętności perswazji. A w tym ostatnim zwłaszcza była słaba. Czuła się słaba.

Snape oświadczył, że ma dość jej humorów i nie będzie jej niańczył.

Podejrzewała, co spowodowało nagły, zdecydowanie ujemny zwrot w ich relacji: jej ostatnie, nocne przemyślenia o jego powrocie od Voldemorta.

Co ją wtedy naszło?

Głupota.

Gdy wychodzili do Londynu, Snape złapał ją za rękę.

Uniosła brwi.

‒ Żebyś nie narobiła bzdur ‒ wyjaśnił, krzywiąc się cierpko.

A no tak...

Popatrzył na nią dziwnie.

Teleportowała się, by nie zauważył, jak się czerwieni.

Budynek był stary, fasadę miał odrapaną, okna zaklejone gazetami. Istna melina.

Stali w zaułku, w sąsiedniej przecznicy, jakieś dwadzieścia jardów dalej.

Zimny dzień, po nocy z przymrozkiem posyłał dreszcze w górę jej kręgosłupa.

Wyciągnęła z kieszeni zachomikowanego papierosa i zaciągnęła się kilka razy pod czujnym, oceniającym wzrokiem Snape'a.

Starała się nie zwracać na niego uwagi, ale to nie było proste, gdy ktoś bez przerwy sarkał w twoim umyśle.

‒ Dasz radę ‒ powiedział, wyciągając z jej dłoni wypalonego do połowy papierosa, zaciągnął się raz, rzucił go na ziemię i rozdusił butem.

Skinęła w milczeniu. W głowie miała pustkę.

Snape zmarszczył brwi.

Złapał jej podbródek i podniósł twarz, zmuszając, by na niego spojrzała. Jego czarne oczy świdrowały ją na wskroś.

Zaskoczył ją ten gest. Podniosła rękę i dotknęła nadgarstka mężczyzny.

Momentalnie puścił ją.

‒ Idź ‒ powiedział oschle.

‒ Co się dzieje Snape?

‒ Idź, powiedziałem.

Do diaska...

Odwróciła się i ruszyła w stronę domu.

Za drzwiami było jasno i schludnie. Mimo, że przywykła już do zaklęć maskujących, nadal zdumiewała ją różnica, jaka ukazywała się oczom po przekroczeniu progu potraktowanego nimi budynku.

OBLIVIATE: Wojna - Sevmione ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz