Połowa listopada przyniosła wraz ze sobą sporo zmian.
Ona i Snape nie rozmawiali już tyle. Mistrz Eliksirów nie wracał tak często na Spinner's End i w ogóle starał się unikać jej towarzystwa. Zakon odezwał się po prawie dwóch tygodniach upartego milczenia i wyznaczył datę spotkania. Tym razem w jakimś mieszkaniu lub budynku na obrzeżach Londynu. To było bezpieczne rozwiązanie, przynajmniej dla nich. Hermiona czuła się przerażona. Zakon nie był skrają morderców ‒ tworzyli go jej starzy przyjaciele i ich rodziny. A jednak... jednak stres był ogromny.
Teraz miała nie mieć przy sobie sarkastycznego profesora, teraz miały się za nią zamknąć drzwi, a za nimi czekać miały pary osądzających oczu...
Znów miała siniaki na twarzy. Tym razem nie zdążyła ich wyleczyć maściami Snape'a. Cała się trzęsła. Oni. I ona. Była przekonana, że nie zapewnia jej teraz komfortu rozmowy jeden na jednego.
Tak. Widziała to, jako swoisty pojedynek: woli, nerwów, umiejętności perswazji. A w tym ostatnim zwłaszcza była słaba. Czuła się słaba.
Snape oświadczył, że ma dość jej humorów i nie będzie jej niańczył.
Podejrzewała, co spowodowało nagły, zdecydowanie ujemny zwrot w ich relacji: jej ostatnie, nocne przemyślenia o jego powrocie od Voldemorta.
Co ją wtedy naszło?
Głupota.
Gdy wychodzili do Londynu, Snape złapał ją za rękę.
Uniosła brwi.
‒ Żebyś nie narobiła bzdur ‒ wyjaśnił, krzywiąc się cierpko.
A no tak...
Popatrzył na nią dziwnie.
Teleportowała się, by nie zauważył, jak się czerwieni.
Budynek był stary, fasadę miał odrapaną, okna zaklejone gazetami. Istna melina.
Stali w zaułku, w sąsiedniej przecznicy, jakieś dwadzieścia jardów dalej.
Zimny dzień, po nocy z przymrozkiem posyłał dreszcze w górę jej kręgosłupa.
Wyciągnęła z kieszeni zachomikowanego papierosa i zaciągnęła się kilka razy pod czujnym, oceniającym wzrokiem Snape'a.
Starała się nie zwracać na niego uwagi, ale to nie było proste, gdy ktoś bez przerwy sarkał w twoim umyśle.
‒ Dasz radę ‒ powiedział, wyciągając z jej dłoni wypalonego do połowy papierosa, zaciągnął się raz, rzucił go na ziemię i rozdusił butem.
Skinęła w milczeniu. W głowie miała pustkę.
Snape zmarszczył brwi.
Złapał jej podbródek i podniósł twarz, zmuszając, by na niego spojrzała. Jego czarne oczy świdrowały ją na wskroś.
Zaskoczył ją ten gest. Podniosła rękę i dotknęła nadgarstka mężczyzny.
Momentalnie puścił ją.
‒ Idź ‒ powiedział oschle.
‒ Co się dzieje Snape?
‒ Idź, powiedziałem.
Do diaska...
Odwróciła się i ruszyła w stronę domu.
Za drzwiami było jasno i schludnie. Mimo, że przywykła już do zaklęć maskujących, nadal zdumiewała ją różnica, jaka ukazywała się oczom po przekroczeniu progu potraktowanego nimi budynku.
CZYTASZ
OBLIVIATE: Wojna - Sevmione ZAKOŃCZONE
Fiksi PenggemarDruga część trylogii OBLIVIATE. Dwa lata po akcji pierwszej części, ktoś odwiedza grób i zostawia na nim list, który ma zmienić losy nadchodzącej wojny. Misterny plan Severusa, wielkie ryzyko i ciągła niepewność, jak zakończy się największy konflikt...