XXIV Zdrajcy

873 74 36
                                    

Ubierali się w pospiechu i milczeniu. Snape bez słowa pomógł jej wciągnąć spodnie, założyć na obolałe ramiona t-shirt. Nie rozmawiali, unikali swoich spojrzeń. Wszystko się sypało. Jak na złość, na kilka dni przed terminem wyznaczonym na ostateczne starcie z Voldemortem.

Shacklebolt wprawdzie odprawił autorów, ale sam został w salonie razem z bliźniakami. Oboje, zarówno ona, jak i on słyszeli jak się przechadzają, jak nasłuchują pod drzwiami, jak mamrocą coś do siebie.

Co się dokładnie stało i jak straszna rzecz musiała się stać, skoro tych dwóch z grobowymi minami pilnowało ich razem z Kingsleyem niby najgorszych przestępców?

‒ To nie my ‒ powiedziała Hermiona, gdy już wykuśtykała, opierając się na ramionach Snape'a, i oczy całej trójki spoczęły na jej bladej, wymęczonej twarzy. ‒ Cholera, Fred, George, o co wy nas podejrzewacie? Powiedzcie chociaż, co się stało. Chłopcy zerknęli na autora szukając pozwolenia, ale wysoki, ciemnoskóry mag pokręcił przecząco głową.

‒ Nie teraz. Przyjdzie czas na wyjaśnienia. Później.

Hermiona westchnęła.

‒ Co jej jest? ‒ Shacklebolt zwrócił się do Mistrza Eliksirów wskazując ją ruchem brody.

Snape prychnął.

‒ Nie twój zasrany interes, Kingsley.

Powoli wyprowadził, czy właściwie wywlókł ją przed zamek, gdzie czekało na nich dwóch autorów ze Świstoklikiem. Kingsley uparł się właśnie na ten rodzaj transportu, bo ‒ jak stwierdził ‒ dawało mu to kontrolę nad nimi obojgiem. Odebrano im różdżki. Fred i George trzymali dystans, odwracali wzrok. Hermiona i Snape milczeli. Nawet w myślach zamienili ze sobą niewiele słów. Ona była wycieńczona, obolała, chora, jego zaś rozsadzała wściekłość.

Gdy wylądowali ‒ przed jakimś nieznanym jej domem, w obcej, nijakiej okolicy ‒ Hermiona wyciągnęła w kierunku Snape'a, a ten bez zbędnych komentarzy wyjął papierosa i zapalniczkę. To już nie miało teraz znaczenia. Dłonie drżały jej tak bardzo, gdy sięgała do paczki, że Snape, zniecierpliwiony, sam odpalił papierosa w ustach i podał dziewczynie.

Shacklebolt chrząknął.

‒ Nie mamy zamiaru na was czekać.

Hermiona wzruszyła ramionami. Była zmartwiona i zła. Miała dość tego, jak cały zakon traktował jego, jak wiele osób omijało ja, chociaż wcześniej znali się przez wiele lat. Długo rozumiała czy też starała się rozumieć rezerwę dawnych przyjaciół i znajomych, ich ograniczone zaufanie wobec niej oraz niego. Ale teraz, po setkach krzywd, po setkach sytuacji, w których narażała dla nich swoje życie i ze świadomością, że Severus Snape robił to znacznie więcej razy niż ona, nie chciała już brać poprawki na ich zachowanie.

‒ Więc nie czekajcie ‒ powiedziała opryskliwie. ‒ Nie wiem, dlaczego wyciągnęliście nas z łózka w środku nocy, nie wiem o co i dlaczego nas oskarżacie. Jeśli stało się coś komukolwiek spośród Weasleyów, to dotyczy mnie to tak samo, jak was. Byli dla mnie jak rodzina, dalej są, jeśli mam być szczera i nie życzę im źle.

Fred skrzywił się.

‒ Powiedzmy im, Shacklebolt ‒ wymamrotał.

‒ Wykluczone ‒ burknął auror. ‒ ustalenia, to ustalenia.

‒ Zobacz w jakim Hermiona jest stanie ‒ przyłączył się George.

‒ Tym bardziej ‒ odparł Kingsley. ‒ To jest dla mnie najbardziej podejrzane.

Przez twarz Snape'a przeszedł wyrażający furię skurcz.

‒ Zostaw... ‒ wyszeptała, chwytając go za nadgarstek. ‒ To bez sensu.

OBLIVIATE: Wojna - Sevmione ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz