XXII Dla ciebie

792 83 11
                                    

‒ Jak mogłeś, Severusie i to tuż pod moim nosem...

‒ Uspokój się, kobieto, sądzisz, że jestem z tego dumny?!

‒ Nieszczęśliwy też się nie wydajesz.

‒ Na Merlina, Minerwo, mam tutaj płakać? Tego się po mnie spodziewasz?

‒ Nie wiem, na wszystkich bogów, nie wiem, mój chłopcze.

‒ Nie palimy w Skrzydle Szpitalnym!

‒ Pomfrey, ostrzegam cię...!

‒ Poppy, daj mu spokój...

‒ Żadnego palenia na moim oddziale.

Kurwa mać...

‒ Severusie...

‒ Granger?

Biała zasłonka odsunęła się zaledwie ułamek sekundy po tym, jak rozbrzmiał jej słaby głos i niewyraźne cienie postaci, zastąpiły ich realne odpowiedniki.

‒ Dobry Boże, Hermiono, dziecko drogie... ‒ Minerwa wyglądała, jakby nie przespała nocy.

‒ Snape...

Mistrz Eliksirów stał, zachowując dystans, pozory, czy cokolwiek tam sobie w tym momencie ubzdurał. Hermiona zamrugała. Wciąż miała mgłę przed oczami i potwornie chciało jej się spać.

‒ Wszyscy wyjść ‒ zakomenderowała pani Pomfrey. ‒ A zwłaszcza ty, Snape.

‒ Dyrektorze ‒ wytknął jej mężczyzna Pielęgniarka obrzuciła go ostrym spojrzeniem. ‒ Nie ma znaczenia, kim jesteś. Na terenie Skrzydła Szpitalnego...

‒ Pomóż mi wyjść ‒ poprosiła Hermiona.

Snape zawahał się, ale im dłużej Poppy kontynuowała swoją tyradę, tym bardziej...

Skinął głową.

‒ O, nie nie, co pan robi, Snape!

‒ Severusie! ‒ Minerwa postanowiła sekundować medyczce. ‒ Zostaw pannę Granger...

‒ Pani profesor ‒ Hermiona, wsparta na jego ramieniu odwróciła głowę w kierunku nauczycielki Transmutacji. ‒ Idę do swoich kwater. Nie potrzebuję... nie chcę...

Uspokój się Granger.

Bogowie... jak dobrze było znowu słyszeć jego myśli.

I nie egzaltuj się tak, bo i to jeszcze zaszkodzi.

Zaśmiała się, ale zaraz tego pożałowała: żebra bolały ją tak, że rozkaszlała się , aż łzy pociekły jej po policzkach.

‒ Szaleńcy ‒ powiedziała bezradnie Poppy.

‒ Pani Pomfrey...

‒ Milcz, Granger ‒ fuknął na nią Snape.

Podłożył jej drugą rękę pod kolana i podniósł z trudem. Nie był atletą, a Hermiona wcale do chucherek nie należała.

‒ Możesz mnie lewitować, nie musisz zaraz...

‒ Zamknij się.

Szli wolno. Hermionie kręciło się w głowie.

‒ Gdzie idziemy? Moje kwatery...

‒ Moje są bliżej Granger.

‒ Bzdura.

‒ Miałaś milczeć. Teraz już są bliżej ‒ wystękał.

‒ Severusie...

‒ Och, cicho już bądź do cholery.

‒ A jak ktoś cię tak zobaczy?

‒ Jest noc. Więc nie, Granger, nie zobaczy...

‒ Amycus i Alecto...

‒ ...

Zaskrzypiały drzwi. Położył ja na sofie.

‒ Dlaczego...

Prychnął.

‒ To ty mi lepiej powiedz, dlaczego.

‒ Dlaczego, co?

Nie miała siły na przesłuchania.

‒ Dlaczego ci to zrobił. Dlaczego pozwoliłaś...

‒ Pozwoliłam?!

‒ Powiedział, że miałaś wybór. Że cały czas miałaś wybór.

Zmarszczyła brwi. Zachowywał się dziwnie, gorączkowo. Nie znała go takiego.

‒ Tak, miałam ‒ powiedziała najspokojniej i najwyraźniej, jak potrafiła. Jednak język jej się plątał i z ust dziewczyny wyszło w najlepszym wypadku mamrotanie. ‒ Mogłam pozwolić mu się torturować, albo pozwolić mu zmusić cię do kolejnego morderstwa.

Nie odpowiedział.

Nie musiał.

Słyszała, jak klnie w myślach.

‒ Nie powinnaś ‒ wyrwało mu się wreszcie.

‒ Kurwa, Snape ‒ stęknęła.

‒ Dlaczego? ‒ zapytał jeszcze raz.

Nie domyślasz się?

Posłał jej puste spojrzenie.

‒ Uważasz, że świadomość, iż pozwoliłaś się torturować, żebym nie musiał cię zabić jest w jakimkolwiek stopniu...

‒ Nie wiem ‒ wyszeptała. ‒ To jego gra. Ty mi powiedz.

‒ Gra?

‒ Voldemorta.

Milczał.

‒ Severusie...

‒ Zamknij się Granger. Leż i milcz.

***

Minerwa McGonagall wyszła z kominka w salonie kwater Severus Snape'a. Panowała tutaj cisza, płonęło zaledwie kilka świec.

Dostrzegła leżący na podłodze koc, podniosła go więc.

Było pusto. Chciała go zapytać, gdzie jest panna Granger, bo nie udało jej się znaleźć dziewczyny w jej własnych komnatach. Może zabrał ja do Nory? A może do swojego domu? Przecież tam spędziła poprzednie dwa lata, w ukryciu, przetrzymywana, więziona, Merlin wie, co jeszcze... Minerwa nie wiedziała, co ma o tym myśleć. Snape był chłodnym człowiekiem, ostatni raz widziała go okazującego emocje tamtego dnia, gdy zginęła Lily Potter. Kim dla siebie byli: ta dziewczyna i on? A może raczej: kim ona myślała, że on dla niej jest, a kim faktycznie był? Jego działania, jego instrumentalne traktowanie każdego człowieka wokół, dotyczyło także niej, także Hermiony. Niby widziała coś dziwnego w sposobie ich kontaktowania się, niby widziała, jak dziewczyna na niego patrzy. Dlaczego ją wyniósł i co na Bogów...

Podskoczyła słysząc miauknięcie.

‒ Durny kot ‒ to z pewnością był głos Severusa.

Kot?

W ciemności jarzyło się dwoje oczu.

Ogromny kocur wydostał się z mroku i wszedł w skąpy krąg półmroku. Minerwa rozpoznała go w mgnieniu oka. Kot Hermiony?

Wtem jej wzrok, który już nieco przyzwyczaił się do ciemności, natrafił na otwarte przejście do sypialni. I w blasku księżyca, padającym przez niskie, piwniczne okno, nauczycielka zobaczyła dwie obejmujące się w łóżku postaci.

Zatrzymała się.

Wstrzymała oddech.

‒ Widzę, jak szpiegujesz ‒ usłyszała jeszcze jego mamrotanie. ‒ Sapiesz jak stary wół pociągowy. Wyjdź, Minerwo. I, na Merlina, zostaw swoje komentarze dla siebie. Albo cię przeklnę, przysięgam.

OBLIVIATE: Wojna - Sevmione ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz