III: Wejście smoka

1.3K 120 21
                                    

|pół roku wcześniej|

Wbiegłem do domu i szybko rzuciłem tornister na szafkę z butami. Nie przejmowałem się, że mogę nanieść piachu do domu, spieszyło mi się, a ja jak na złość zapomniałem spakować z samego rana pana Ziggiego. Leżał sobie grzecznie na półce z książkami. Wziąłem go do ręki i starałem się unormować oddech. Nie przebiegłem dalekiego dystansu, ale jeśli doliczy się bieg ze szkoły do auta, z auta do domu i połączy ze stresem, to ma się wrażenie, jakby konało się na pięciu metrach. Miałem dobrą kondycję, ale czas naglił, a ja wciąż musiałem jeszcze minąć korki i dojechać do pracy w jednym kawałku. Ziggi zresztą też.

Wyskoczyłem z pokoju i krzyknąłem na widok ojca usmolonego od głowy do stóp farbami. Zamrugałem, żeby utrwalić obraz, urealnić go. Był realny aż nadto. Jego luźna beżowa koszula w cienkie niebieskie paseczki była upaćkana w niesymetrycznych miejscach. Jego spodnie materiałowe, które podwinął na nogawkach i zrobił z nich trzy czwarte, też nie były czyste. Dobrze o tyle, że chodził w klapkach, bo moje wtargniecie w obuwiu do pokoju, na pewno przyniosło coś niezdrowego.

– Tęcza cię zaatakowała? Mam szukać jej końca i podpieprzyć im garniec złota w akcie zemsty? – spytałem, uspokajając się. Moje serce nie zniesie więcej stresów, pomyślałem.

– Zabawne. – Wywrócił oczami i zaraz nałożył swoje okulary do czytania na czubek głowy. – Starałem się przełamać barierę twórczą, ale kiepsko mi poszło. Rysowanie planów budynków jakoś lepiej mi wychodzi.

– Może włącz muzykę, taki pomysł – zakpiłem, a on spojrzał na mnie z politowaniem. – No co? To dzięki niej widzisz kolory, na pewno napstrykałbyś trzy obrazy w jeden utwór...

– Nawet nie kończ. – Zrobił gest stop z ręki. – Co ty tu robisz, tak swoją drogą? – Zjechał wzrokiem na pluszaka w moich dłoniach.

– Zszyłem go dla Vivian – wyznałem szczerze. – Pokłóciła się z Filipem, on ciągnął za łeb, ona za nogi i poszło w szwach.

– A ty to szwaczka? – teraz to on zakpił wraz z uśmieszkiem na ustach. – Doceniam twoją troskę o dzieciaki, ale czy nie planowałeś być włamywaczem?

– Parkur i urbex nie są powiązane z włamem, tato. – Wyminąłem go, kierując się do drzwi. – I planuję iść na grafikę i animację komputerową, a nie pracę fizyczną i nielegalną. Proszę to odróżniać, panie Toroeva. Miłej pracy, kocham cię! – krzyczałem, zamykając drzwi.

– Kocham, włamywaczu! – odkrzyknął.

Wskoczyłem do auta i sprawdziłem godzinę na desce rozdzielczej, zapinając w międzyczasie pas. Miałem pięć minut na dotarcie; niemożliwe do wykonania. Mimo to przestrzegałem wszystkich praw na drodze, żeby mnie nikt nie zatrzymał i nie pytał, zabierając cenne sekundy pracy. Z nudów – bo trasa nawet bez korku zajmowała dziesięć minut na przedmieścia – wybrałem numer Anji i zrobiłem na głośnomówiące.

– Ze zbioru dwucyfrowych liczb naturalnych wybieramy losowo jedną liczbę. Prawdopodobieństwo otrzymania liczby podzielnej przez 30 jest równe?

– Co? – zaśmiałem się, gdy odebrała i od razu zaczęła mi czytać zadanie. – Jest piątek, nie odrabiasz właśnie matmy.

– Odpowiadaj, jak cię pytam.

– Y, trzy dziewięćdziesiąte? – Zmarszczyłem brwi, a ta po drugiej stronie odetchnęła głęboko.

– Jak Zoe i Urlik mogą rozumieć matmę?

– Właśnie podałem ci odpowiedź – żachnąłem się, przejeżdżając na zielonym.

Find it//bxb//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz