VI: Problem wagi konfliktu

1.1K 98 65
                                    

|pół roku wcześniej|

Nieudolnie schowałem pluszaka pod swoją koszulkę. Wziąłem dziewczynkę pod pachy i uniosłem w górę, a ona zaśmiała się radośnie. Lubiła być noszona, a jej patyczkowata waga pozwalała na dźwiganie. Wokół mnie znalazła się grupka dzieciaków w przeróżnym wieku. Od trzylatków do pięciolatków, nawet był sześcioletni Adonis. Mrukliwy, ale i tak patrzył na mnie zawsze wzrokiem „naucz mnie tego". Ciekawski chłopak, ale bardzo grzeczny.

– Któż to się zjawił! – zaćwierkał Gard, główny opiekun i nauczyciel. Ja byłem tylko jego asystentem, pomocnikiem.

– Przepraszam...

– Pacz, Ziggi! – fuknął mały Filip. Zauważył, że jakaś część brązowego futra wystaje mi spod bluzki.

Vivian znalazła się przy nas i zalała łzami. Odstawiłem Berin na ziemię i wyjąłem pluszaka, podając Viv.

– Hej, nie płaczemy, bo Remi nie lubi łez – mówiłem łagodnie, głaszcząc małą po plecach. – Patrz, Ziggi ma się świetnie i też mu się nie podoba, że płaczesz.

Spojrzała na swoją zabawkę przez łzy, pociągnęła nosem, a potem niepewnie sięgnęła po niego. Sprawdziła, że głowa trzyma się stabilnie i nawet nie ma śladu po rozpruciu. Nadęła usta i przytuliła misia.

– Co się mówi? – spytała stanowczo Zoe, stając za nami z ramionami na piersiach.

– Plasiam. – Popatrzyła na mnie, a ja mogłem przysiąc, że westchnięcie Zoe oznaczało długi monolog. Musiałem to przerwać, zanim się zacznie.

– Nic się nie stało, Ziggi tęsknił i powiedział, że muszę go zabrać, dlatego się spóźniłem. Jesteś zła? – Przechyliłem niewinne głową, a ona swoją bardzo stanowczo pokręciła.

– Blacisek Lemi jest supelbohatelem – wysepleniła. Ostatnio wypadły jej jedynki i naprawdę źle brzmiała jej dykcja jak na czterolatkę. Gorzej niż powinna i gorzej, niż ją pamiętałem.

Vivian była pięcioletnią siostrą Zoe. Prześliczna dziewczynka, która ze starszą siostrą wspólny miała tylko odcień skóry. Akcent – z racji na urodzenie w Norwegii – nie brzmiał tak amerykańsko, a włosy były o dobre dwa tony jaśniejsze. Na dodatek Zoe była masywną kobietą, a Viv drobna i, jak na moje, zbyt koścista. Wiek nic nie mówił o człowieku i najlepiej się to widziało u dzieci. Otaczałem się gromadą w pracy i było wielu rówieśników, ale każdy był inny. Jeden miał dykcję na wysokim poziomie już jako czterolatek, a inny miał problem w wieku siedmiu. Nie było twardej reguły.

– Gdzie z łapkami do jej zabawki znowu? – spytała ostrzegawczo Zoe, a Filip tak się wzdrygnął, że zaraz schował za moim ramieniem. Niemal parsknąłem. – Jak zobaczę, że robisz krzywdę Ziggiemu, zabiorę ci pana lokomotywę i nie będzie jeżdżenia ciuchcią.

– Ale! – zaprotestował, wystawiając głowę, ale zaraz się schował. – Czarownica – szepnął.

– Baba jaga – odpowiedziałem mu konspiracyjnie szeptem, a ten zaczął chichotać.

– Toroeva, słyszę wszystko.

– Kocham waszą relację, wiecie o tym, prawda? – spytał Gard z rozbawieniem.

Pracowałem wraz z Zoe, ale rzadko nasze zmiany się pokrywały. Oboje mieliśmy różnych opiekunów nad sobą i innym służyliśmy pomocną dłonią. Ona była pod Reną, a ja pod Gardem. Nie rozumiałem, jak ktoś, kogo uśmiechanie się bolało, mógł pracować z dziećmi, ale te ją lubiły. Bały się i lubiły. Zawsze nazywały ją czarownicą, która rzuci obronne zaklęcie, jak ktoś zły wejdzie do ich pokoju. Potrafiła ładnie czytać, więc to też mógł być jakiś powód.

Find it//bxb//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz