VII: Niestrawny śmieć

972 116 44
                                    

|na wyspie|

Siedziałem kilka metrów od tafli wody, która obmywała piasek spokojnym rytmem. Gapiłem się w dal, może wypatrywałem jakichś statków albo innego lądu. Trudno ocenić, skoro minął tydzień, a ja sam nie wiedziałem, co sądzić o tej wyspie i ludziach. Poznałem tylko mały procent tutejszej populacji, a i tak zdążyłem się nimi wszystkimi zmęczyć. Jak ktoś mnie nie czcił, tak potrafił nienawidzić za samo istnienie. Miałem ochotę nakrzyczeć na Alexis i matkę, że wygadywały na mój temat jakieś obiecujące poematy i zniechęcały do mnie ludzi od początku. Lub dawały chore oczekiwania. A czym ja byłem? Tylko nastolatkiem, który wolałby teraz pomagać w sierocińcu niż siedzieć odizolowany.

Od kiedy Dan pokazał mi tę plażę, minęło sporo czasu. Przychodziłem do kaplicy, aby pomagać, ale w końcu uprzedziłem Andy'ego, że potrzebuję przerwy. Nie był zły czy zawiedziony, wręcz przeciwnie. Poklepał mnie po ramieniu i kazał spędzić miło czas na zwiedzaniu czy zabawie. No jasne, czego można się było spodziewać. I tak czułem, że kogoś zawiodłem. Tylko ile można było patrzeć, jak Dan cię ignoruje lub wydaje tak mechaniczne polecenia, że ivona z tłumacza Google ma więcej empatii w sobie.

Mój telefon przerwał moje godzinne siedzenie w szumie fal. Sięgnąłem go z piasku obok i spojrzałem na wyświetlacz; to tata do mnie dzwonił. Z ciężkim kamieniem na duszy odebrałem i przyłożyłem aparat do ucha.

– Hej, tatko – odezwałem się pierwszy. – Jak delegacja?

– Cóż to za szybka piłka? – zaśmiał się promiennie. Znów poczułem, że tylko ja narzekałem. – Dobrze, dziękuję. Wczoraj byliśmy z klientami i ich znajomymi na małym piwku. Powiem ci, że atmosfera naprawdę jest miła, dobrze mi się pracuje z tymi ludźmi.

– Poznałeś jakąś sikorkę?

– Tylko bez takich – upomniał, ale i tak się śmiał. – Ja tu pracuję, nie romansuję.

– A to nie to samo? Wyklucza się jedno z drugim?

– Masz szczęście, że jesteś daleko, bo bym cię trzepnął teraz. Lepiej mów jak tam na wyspie?

– Upalnie – odpowiedziałem krótko, zaczynając kreślić ślaczki w piasku na prawo.

– Okeej – przeciągnął samogłoskę, wiedząc, że coś zatajam. – A poza tym? Poznałeś tubylców? Mili są?

– Są dwie grupy; ci, którzy chcą uścisnąć mi dłoń jak świętemu oraz ci, którzy chcą przepędzić mnie linczem.

– To brzmi jak egzorcyzm. Na pewno dojechałeś na odpowiednią wyspę? Może to wysłannicy Jezusa Chrystusa?

– Jeszcze pomyślę, że nie wierzysz. – Wyszczerzyłem się. Może mój ojciec nie chodził co tydzień do kościoła, ale na pewno był wierzącym.

– Staram się, synu, otrzymać szczerą odpowiedź – powiedział trochę poważniej. – Nie owijaj mi tu w bawełnę. Coś się stało?

– Oprócz oczywistego?

– To znaczy?

– Kłótni z Margaret i Alexis?

– Na moją matkę, Remi! – wrzasnął. – Miałeś...

– Miałem przyjechać, a nie się z nimi dogadywać – wypomniałem sucho. – Spędzam większość dni poza domem, czasem z innymi ludźmi. Wszędzie lepiej niż przy Alexis i jej mądrościach ludowych. Dobrze, że nie znam tak dobrze angielskiego, bo jeszcze by jej głupota przeszła na mnie.

– Ale jesteś zły – zauważył z niesamowitym szokiem w głosie. Znów poczułem się zerem, bo nie potrafiłem się przekonać do jednej kobiety. – Aż tak ci tam źle czy nawet nie próbujesz sprawić, żeby było lepiej?

Find it//bxb//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz