XXIX: Swoisty koniec

927 83 48
                                    

|na wyspie|

– Remi – zdziwiła się Alexis, otwierając drzwi, choć moja dłoń jeszcze nie dotknęła drewna. – Twojej mamy nie ma, ale możesz na nią zaczekać...

– Nie! – Wzdrygnąłem się, bo to zły początek. – Nie mam czasu. Muszę jeszcze wpaść do Dana.

– Ach tak, wyjeżdżasz już dziś.

Staliśmy tak w progu. Ona nie wychodziła, ja nie wszedłem. Robiło się dziwnie i niezręcznie. W zasadzie planowałem przeprosić mamę i powiedzieć, że sam się do niej odezwę, gdy uznam, że to ten czas. Z drugiej strony Alexis też zasłużyła na krótkie wyjaśnienia, nawet jeśli każdy mięsień twarzy odmawiał posłuszeństwa i kazał mi siedzieć cicho.

– Przepraszam – wypaliłem szybko, aby tylko mieć to za sobą. Latynoska wyglądała, jakby nie dowierzała własnym uszom. – Czułem się atakowany twoją obecnością – zacząłem z nerwów wyłamywać sobie palce, pot zaczął rosić moją bluzę – chciałem sam przyzwyczaić się do nowej sytuacji. Wiem, zachowywałem się okropnie i przepraszam za swoje słowa. Wcale nie myślę o tobie... aż tak źle.

– Ha! – krzyknęła.

Oplotła mi ramieniem szyję i zaczęła czochrać włosy. Szarpałem się, aby tylko uciec od jej łapsk jak najdalej, ale ona nie dawała za wygraną. Już wiedziałem, że nie tylko Castor był ode mnie silniejszy. Powinienem wcześniej się skapnąć, skoro pracowała przy rozładunku w porcie.

– Alexis! – warknąłem ostrzegawczo.

Puściła mnie, a ja starałem się zapanować na bólem głowy – pomnożonym – i ułożeniem włosów. Łypnąłem na nią złowrogo, ale ona sobie z tego nic nie robiła, bo w jej oczach tańczyły iskierki radości.

– Żeby mnie obraziło dziecko, to musiałoby moich rodziców coś ożywić.

Nie wiem, czy dobrze zrozumiałem, bo nie miało to dla mnie sensu. Może to jakieś powiedzonko?

– Więc przeprosiłem – powróciłem do tematu, odchrząkując. – Przekaż mamie, że... sam się odezwę. Kiedyś, ale nie wiem...

– Jasne. Już dała mi wykład, jak to nie powinnam się wpychać między was, więc będzie czekać na twoją dojrzałość.

– Jestem dojrzalszy od ciebie – wymknęło mi się, a kobieta uniosła zadziornie brew, zaplatając ramiona. Zaczyna się.

– Tak twierdzisz? Może. W końcu nauczyłeś się mówić, więc troszkę podrosłeś.

– Dobra, idę, bo powiem o słowo za dużo.

Wywróciłem oczami i schodziłem po schodach. Alexis jednak wyszła za mną.

– Ja też przepraszam, dzieciaku. – Odwróciłem się gwałtownie. Stała u szczytu schodów. – Nie powinnam była cię uderzyć. Zdenerwowałeś mnie, owszem, ale bicie syna swojej partnerki to niezbyt popisowy numer. Jednak tego nie żałuję.

– Przepraszasz, nie żałując?

– Owszem. – Uśmiechnęła się delikatnie. – Bo gdybym cię nie uderzyła, ty byś nadal tu mieszkał, nie porozmawiał z mamą. Po prostu nie bylibyśmy tutaj, w tym miejscu. Czasem do zmian trzeba siły.

– Nie mów tego obrońcom praw dziecka, znienawidzą cię.

Zaryzykowałem, bo nie wiedziałem, czy faktycznie tak mówi się po angielsku, ale skoro Alexis się roześmiała, to najpewniej zrozumiała mój przekaz.

– W takim razie to nasza tajemnica, dzieciaku! – krzyczała za mną, gdy wchodziłem w las. Odmachałem jej ręką, nie patrząc za siebie.

Teraz gdy dotykałem serca, biło mi z niesamowitą prędkością. Czułem mdłości i żałość do samego siebie. Dlaczego zwykła rozmowa z Alexis kosztowała mnie tyle wysiłku? Dlaczego po kilkudziesięciu metrach musiałem pochylić się, chwycić dłońmi kolana i łapczywie wciągać powietrze? Czułem się jak zatruty. Jakby moje usta i mimika twarzy należały do kogoś innego. Słuchu nie dało się oszukać; odczytywałem moje własne słowa i dźgałem się w samo sedno. Idealnie udawałem silnego, pokornego. Udawałem to słowo klucz.

Find it//bxb//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz