Za oknem było mroźne i ponuro, gdy Florence szykowała się na wieczorny dyżur w szpitalu.. Cały dzień obficie padał śnieg, w telewizji mówili o kolejnym wypadku spowodowanym śnieżycą, a większość nowojorczyków bez konkretnego powodu nie wychylała głowy poza własne okno w taką pogodę. Obowiązki jednak wzywały. Zamieniając się trzy tygodnie wcześniej terminami w grafiku, nie spodziewała się, że będzie musiała poruszać się na drugi koniec miasta w takich warunkach, późnym popołudniem. Na co dzień do pracy dojeżdżała metrem, znając na pamięć wszystkie trasy i przystanki, jednak dziś podano komunikat, iż z nieznanych jej technicznie powodów, dziś nie kursuje. Została zatem zmuszona do użycia swojego auta- zgrabnego, czerwonego fiata 500, które go pieszczotliwie nazywała „truskaweczką". W normalnych okolicznościach nie przeszkadzałoby jej to, jednak dziś nie było wiadome czy samochód odpali, co było spowodowane oczywiście mrozem.
Logicznym wyjściem było zatem wcześniejsze wyjście z domu, aby zdążyć na czas, jednocześnie bezpiecznie, bez wypadków i stłuczek. Założyła ciepły, puszysty płaszcz, obficie owinęła się grubym szalikiem i nakładając czapkę i rękawiczki, wyszła z domu. Po kilku stresujących sytuacjach, gdy to uniknęła poślizgnięcia się na śniegu i lodzie, a tym samym połamania kończyn, dotarła do auta. Przykryte było solidną warstwą śniegu, przez co tylko w kilku miejscach było widać jego piękną barwę. Westchnęła w irytacji i zabrała się do strzepywania go małą miotełką, którą na szczęście miała w schowku. Zaraz po tym wsiadła do auta i używając pieszczotliwych zwrotów, próbowała sprawić, aby wraz z przekręceniem kluczyka w stacyjce, odpaliło. Za pierwszym razem jednak nie poszło, tak jak powinno. Auto wydało z siebie warkot, który ucichł po chwili.
- No błagam cię. Nie dziś.- powiedziała zirytowanym tonem, po czym spróbowała je odpalić ponownie. Błagania podziałały. Może nie do końca miał w tym swój udział monolog kobiety do „truskaweczki", jednak ważne, że podziałało. Misja się powiodła i można ruszać do pracy. Już sam wyjazd z parkingu okazał się wyzwaniem, ponieważ było ślisko, a podłoże nieodśnieżone. Auta po drodze poruszały się powoli, zaczęły powstawać korki,, bo zaczynały się godziny szczytu. Minęła także kilka rozbitych aut na poboczu , przy których stali ich zirytowani właściciele, a przy jednym nawet pomoc drogowa i policja. To pewnie o tym mówili w telewizji.
Do szpitala dojechała po godzinie, co było właściwie bardzo dobrym czasem. Zaparkowała na parkingu dla pracowników jak najbliżej wejścia i starała się jak najszybciej dotrzeć do środka. Gdy tylko weszła, od razu przywołała ją do siebie pielęgniarka z izby przyjęć, prosząc o kilka podpisów.
- Ale dziś okropna pogoda. Cieszę się, że dojechała pani bezpiecznie. Z rana doktor Ford się spóźniła, bo miała stłuczkę.- zagaiła rozmowę kobieta.
- Na szczęście mi się udało, ale auto mi odpalić nie chciało i jechałam tu ponad godzinę. Dawno już nie było takiej zimy w Nowym Jorku.- uśmiechnęła się życzliwie do starszej kobiety.
- Przez to pewnie będzie dużo pracy, pani doktor. Poślizgnięcia, złamania, wypadki. Aż strach.
- Oby nie. Mam nadzieję, że ludzie są bardziej uważni. ale musimy być przygotowani. Kto jest dziś na zmianie razem ze mną?
- Doktor Murphy i Kingsley.
- Nie ma nas za dużo. Czasem będą musieli wzywać jeszcze kogoś do pomocy. No nic. Idę się przebrać i zaczynam.
- To w takim razie miłego dyżuru, pani doktor.- pomachała na pożegnanie i zabierając dokumenty do uzupełnienia, ruszyła w stronę windy, aby dotrzeć do pokoju lekarzy. Gdy weszła do pomieszczenia, w oczy od razu rzucił jej się Ed Murphy, świetny kardiolog, ale tez zabawny i zawsze pomocny współpracownik.
- A ty co leżysz taki rozłożony, jak taka żaba?- zaśmiała się, gdy zobaczyła go w śmiesznej pozycji na kanapie.
- Cieszę się ostatnimi minutami spokoju. Niech jeszcze inni popracują, a za następne piętnaście ja zacznę. Wiesz, musi być równowaga.- mrugnął okiem.
- W sumie racja. Idę się przebrać, robię kawę i zaczynamy dyżur, doktorku!
M.S
CZYTASZ
Florence
RomantizmGabriel z języka hebrajskiego oznacza „męża bożego". Według islamu to Gabriel podyktował Koran prorokowi Mahometowi. Imię to oznacza świętość, niewinność i dobro. Gabriel Martin był jednak tego największym przeciwieństwem