one shot

57 8 8
                                    

Tak że ten no, ten one shot nie będzie śmieszny. Jeśli nie chcesz powtórki z rozrywki to tego nie czytaj
~~~~~

Tony wiedział że zrobił źle zadając się z tymi ludzmi, ale żeby wpaść w takie bagno jakim jest walka z chorym na głowę rogatkiem, gdzieś popełnił błąd.

Gdzieś napewno, następnie walka z wielkim robotem którego sam zaprogramował, i armią mniejszych. Cóż mogło być gorzej.

Podzielenie się drużyny, dowiedzenie się prawdy o śmierci rodziców, zostanie okłamanym przez przyjaciela, pobicie, żal tego wydarzenia ciągnie się za nim do dziś.

Do teraz nie mógł wyobrazić sobie jak łatwo dał się oszukać. Wiedział że nie wybaczy mu tego, zawsze gdzieś w środku będzie czuł ten zawód. I to nawet nie chodzi o to co ukrywał, tylko o to kto to ukrywał.

Pewne było że mu tego nie zapomni.

Ale gdy nadszedł Thanos wszystko się zmieniło. Ludzie po prostu znikali. Rozsypywali się. A to tylko przez jedno pstryknięcie palcami.

Jeden ruch a stracili wszystko to, co bronili latami. Ludzi. Nie dali rady, nie ocalili ich tak jak zawsze to robili. I w tym wszystkim był Tony, ludzie go nienawidzili. Oskarżali za to co się stało. Tak jakby wcale sam się nie oskarżał. Walczyli ze wszystkimi żeby skończyć w tej walce i przegrać? To wszystko co przeżyli dążyło do tak wielkiej przegranej? Tylko po to dawali z siebie wszystko aby teraz to stracić? Byli tu po to aby ich chronić. Zawiedli. Tony zawiódł.

Zawiódł siebie, Peeper, Steve'a, Natashę, Bruce'a, Clinta, Thora, Fury'ego, Petera...właśnie zawiódł młodego który tak bardzo sobie go cenił, traktował jak ojca, poświęcał się dla wszystkich a zginął w jego ramionach.

Patrzał na śmierć przyjaciół. Nie krzyczał. Przeżywał to w środku, cały ten ból trzymał w sobie, a ten ból szukał ujścia, i gdy tylko po pięciu latach znów ich zobaczył coś w nim pękło.

Miał przecież rodzinę nie całą, ale musiał ich chronić, nie mógł ich stracić, nie mógł znów zostać sam. Nie mógł pokazać że jest słaby.

Ale gdy przybyli do niego z prośbą o pomoc, wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. To wcale nie tak że zapomniał, no nie, to wydarznie ciągnęło się za nim każdego ranka, przy jakiejkolwiek rozmowie, przy każdym posiłku, telewizja, wszystko mu przypominało o tym jak ich rozczarował, nie dał rady.

Odmówił. Tylko z obawy o stracenie córki którą kochał, żony która zawsze go ratowała z jego głupich pomysłów. Ale patrząc na zdjęcie Petera, na to jaki był szczęśliwy. Wiedział że jest mu coś winien.

Dlatego sprawdzał wszystko, szukał jakiegoś ale, ale go nie znalazł bo to było możliwe. I strach w nim coraz bardziej rósł. Przecież zawsze coś idzie nie po myśli. Nawet nie wiedział jak bardzo miał wtedy rację.

Ale przyjechał do nich, jak zwykle w dobrym momencie. Widząc szczęśliwe spojrzenia przyjaciół, zmienionego Bruce'a, inaczej wyglądającego Thora, wiedział że każdy z nich to przeżywał. Musiało się udać, i się udało. Wszyscy wrócili. Zrobili to razem. Ale nie wszyscy o tym wiedzieli. Nie było Natashy. A ona była przy nich zawsze. Ktoś musiał się poświęcić aby wrócili, aby wszystko się udało. Ktoś obcy mógłby powiedzieć że nie lubili się z Romanoff. A prawda była zupełnie inna. Wspierała go, a on chociaż miał ciężki charakter i tego nie pokazywał wspierał ją. Pomagali sobie, lubili się, i po przyjacielsku kochali.

Ale jak zwykle los rzucał im wyzwania. A oni mieli za zadanie stawić im czoło.

Nie wyobrażał sobie nawet jak bardzo resztę to bolało. Znali ją lepiej, wiedziała o nich wszystko.

A potem znowu przyszło im walczyć. Znowu z Thanosem tylko że z przeszłości. Historia lubi zataczać koło.

Walka była ciężka, i nic nie wskazywało na to że miało się to zmienić. Walczyli z armią Thanosa w zaledwie kilka osób dopóki się to nie zmieniło. Nie sądził że będzie się tak cieszył na widok doktorka. Nie sądził że wogóle będzie miał teraz szansę aby się cieszyć.

A byli obok, ci których stracili. Walczyli ramie w ramię. Pomagali sobie. Widział Petera, i po prostu był dumny. Ale przeczuwał coś złego. Wykorzystał szansę przytulając swojego syna. Chciał być dla niego czymś na wzór ojca, tylko że nie umiał, przykład brał ze swojego. Dopiero nie dawno zrozumiał dlaczego jego ojciec był taki w stosunku do niego zdystansowany.

Można powiedzieć że wygrywali. Do momentu w którym rękawica nie dostała się w ręcę wroga.

Tony musiał interweniować, a Strange go w tym jedynie utwierdził, zdał sobie sprawę że musi ratować sytuację jak zwykle. W głowie miał jedno nie wyjdzie z tego nic dobrego.

Ale jeśli ta śmierć wszystko naprawi musiał to zrobić. Musiał rzucić się na Thanosa i zabrać te przeklęte kamienie.

Zrobił to. Zabrał je. Ostatni raz spojrzał na pole walki i na swojego zdziwionego wroga, i pstryknął. Życie z niego uszło a on nie był z tego powodu smutny. Był coś winien światu i to był ten moment. Miał nadzieje że rodziny będą całe, ludzie będą szczęśliwi, wszystko będzie jak dawniej.

Oddech miał płytki. Czuł że nie wyjdzie z tego, w końcu przyszło mu ten ostatni raz uratować świat. Ale za jaką cenę.

Gdy spojrzał na te wszystkie twarze, twarze ludzi których znał tyle lat a niektórych prawie wogóle, zdał sobie sprawę że to nie musiało się tak kończyć.

Widział zapłakanych przyjaciół ale nie mógł nic z tym zrobić. Nie mógł się nawet odezwać bo już nawet oddychanie było dla niego wyzwaniem.

Reaktor zgasł.

Świat stracił bohatera.

Ludzie idola.

A Avengers członka rodziny.

2 część talksów avengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz