16.

688 45 0
                                    

Timothy Lancet doskonale wiedział, że teatralnie spieprzył sprawę. Pewność siebie to bardzo złudna i krucha rzecz, a on stał się zbyt pewny siebie. Ewidentnie przecenił swoje możliwości. A przez to, że popełnił błąd, wszystko mogło się posypać niczym pieprzony domek z kart.

Harlow Chapman go zaskoczył.

A Tim nie lubił być zaskakiwany. Mógł co prawda się domyślić, że po morderstwie tego ostatniego mugola, Malfoy da ochronę kolejnemu śledczemu, ale był zbyt pewny swego, przekonany o swojej nieomylności, wolny od pokory i skromności.

Timmy uważał, że przecież nie ma możliwości, żeby ktoś go rozszyfrował. To było niemożliwe.

Jakże mocno się na tym przejechał.

Auror zwany Chapmanem piątym zmysłem wyczuł jego obecność i pojawił się akurat w momencie, gdy Tim petryfikował mugola skradzioną przed laty różdżką.

Reakcja nadeszła równie niespodziewanie co błyskawicznie i Timothy, wiedziony niezłym refleksem, w ostatniej chwili rzucił na siebie zaklęcie kameleona. Nie było do końca skuteczne, bo trudno o perfekcję w chwili, gdy jednocześnie trzeba odparować nadchodzący atak. Był jednak całkiem dobry w pojedynkach, więc nie dość, że udało mu się obronić, to przy okazji ranił napastnika dosyć głęboko.

Tim z walącym sercem zanotował fakt, że wpakował się w niezłe gówno.

Ostatecznie atak na aurora pełniącego służbę... To nie była kolejna bezimienna dziwka. Timmy jednak musiał skończyć to co zaczął. Nie mógł pozwolić na to, aby jego sekret, jego tożsamość... nie mógł tego stracić.

Harlow Chapman, na nieszczęście Tima, był zbyt doświadczonym aurorem, jednym z lepszych w całym Biurze. Nie szkolono go by się poddawać, nawet w okolicznościach znacznej utraty krwi. Harlow zdecydowanie nie zamierzał się poddać. Przepływająca przez żyły adrenalina powodowała, że walczył zaciekle i w końcu wytrącił przeciwnikowi różdżkę z ręki. Tim, pozbawiony różdżki, rzucił się do ucieczki i za sprawą niewyjaśnionego szczęścia, udało mu się teleportować przed domem swojej niedoszłej ofiary zanim Chapman zdołał go dopaść.

Timothy chwilę później, bezpieczny w czterech ścianach swojej sypialni, drżał z emocji i wszechogarniającej wściekłości. Był wściekły na siebie, na Chapmana, na pieprzonego Malfoya.

Malfoy...

Tak, to on był problemem. On był źródłem wszelkiego nieszczęścia, które spotkało Timmy'ego. Najpierw zabrał mu Pansy... Teraz pozbawił go różdżki, przez co utracił najcenniejszą dla siebie rzecz. Nie miał już swojego narzędzia zbrodni, które przez wiele lat sprawiało, że był anonimowy.

A to go frustrowało ponad wszelką miarę. Frustracja jednak nie szła w parze z opanowaniem, zwłaszcza w przypadku psychopatycznych osobowości.

Na pewno nie.

*

Draco był wściekły, a rzadko bywał wściekły przy swoich ludziach, którzy mieli go za człowieka opanowanego, kalkulującego na chłodno i pozbawionego zbędnego bagażu niepotrzebnych emocji.

Czasem jednak nawet i on zrzucał maskę, co akurat teraz niezwykle łatwo można było wytłumaczyć. Draco Malfoy czuł się osobiście odpowiedzialny za każdego swojego aurora. Odpowiedzialność ta nabyta została przez niego wraz z biegiem czasu, przez dziesięć lat szefowania nie stracił ani jednego człowieka, bo dobierał swój zespół z rozwagą, wnikliwie analizując każdą sylwetkę, każdy charakter, wszelkie wady i zalety.

Porażka jego aurorów była jego porażką.

A teraz on i jego podwładni, wszyscy czuli ten ciężar, to ponure widmo, które wisiało w powietrzu sprawiając, że wpatrywali się w siebie z mało wesołymi minami.

Poszlaki i Szepty ▪︎Dramione▪︎ [+18]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz