19.

723 55 6
                                    

Parę godzin wcześniej

Draco z napięciem obserwował swoich ludzi, którzy obstawili ciemny korytarz z różdżkami w pogotowiu, gotowych na najmniejszy ruch, na odparowanie niespodziewanego ataku, gotowych wykonać swoją robotę najlepiej jak potrafili.

- Droga wolna, panie Malfoy!

Pacos Stavrakis, członek Magicznej Brygady Uderzeniowej, machnął ręką, dając znać, że mogą wejść do środka.

Draco wkroczył do zatęchłego pomieszczenia jako pierwszy, a to co zobaczył skutecznie zatrzymało go w miejscu.

- O żesz w mordę...

Zszokowany pomruk opuścił usta Leo Pinchera, który do tej pory trzymał się na uboczu, jakby niepewny swojej roli.

A potem dodał:

- Szefie, to prawdziwy świr!

Draco milczał, a jego milczenie wpłynęło jeszcze bardziej na, i tak już niesamowicie napiętą, atmosferę, bo odkąd wrócił z Munga z bardzo ponurą miną, niewiele mówił.

Kazał im tylko namierzyć mieszkanie należące do niejakiego Timothy'ego Lanceta, urzędnika pracującego w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami.

Bo właśnie jego wskazał im pozbawiony głosu Harlow Chapman. Chapman w starciu z napastnikiem stracił nie tylko struny głosowe, ale i kawałek mięśnia mostkowo-gnykowego, co dawało bardzo osobliwy i niesamowicie paskudny efekt.

Chapman wyglądał kurewsko przerażająco z dziurą w gardle.

Draco cieszył się, że Chapman przeżył. To mu wystarczało. Teraz jednak musiał się skupić na kimś innym...

Na Hermionie.

Na Hermionie, której niestety nie odnaleźli w mieszkaniu Podrzynacza.

Znaleźli za to coś innego, co zjeżyło Malfoyowi włosy na karku.

Gdy zagłębił się czeluść salonu, jego oczom ukazała się frontowa ściana, która niknęła za setkami fotografii, a na samym jej środku widniał wielki portret Pansy Parkinson.

To był ołtarz.

Pod zdjęciem paliło się mnóstwo magicznych czarnych świec, a światło, które rzucały, tańczyło nieskładnie na nieruchomych fotografiach zdobiących resztę ściany.

- Mów do mnie, Potter.

Draco polecił zadumanym tonem, sunąc spojrzeniem po podobiźnie swojej zmarłej przyjaciółki i wielu innych, które tworzyły jeden wielki makabryczny obraz.

Bo postaci na zdjęciach były martwe.

Mnóstwo martwych, ciemnowłosych kobiet z poderżniętymi gardłami. Wszystkie nagie, wszystkie białe, niemal jak czarnowłose anioły pogrążone w wiecznym śnie.

- Timothy Lancet, czarodziej mugolskiego pochodzenia, brak rodziny, żadnej partnerki, w jego departamencie mówią o nim dobrze, raczej bezosobowo... - Harry wyrecytował rzeczowym tonem. - Nigdy nie rzucał się w oczy, pracowity, typ...

- Nijaki. - Draco wszedł mu w słowo. - To jakiś pieprzony bezimienny psychol, którego anonimowość jednocześnie stanowi atut.

Harry przytaknął sztywno i z uwagą chłonął szczegóły - wystrój, ułożenie mebli, układ zdjęć na ścianie... Harry Potter był zaskakująco dobrym profilerem. Na tyle dobrym, że bez problemu zauważył kolejną galerię fotografii zajmującą kąt pomieszczenia.

- Malfoy... - Mruknął, przyciągając uwagę szefa i wskazał mu swoje znalezisko.

Draco podążył spojrzeniem za gestem Pottera i na moment odjęło mu dech oraz zdolność logicznego myślenia.

Poszlaki i Szepty ▪︎Dramione▪︎ [+18]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz