14. Witam was, jestem Joshua Miller

1.1K 91 211
                                    


Wyłożyłam przedmiot z pudełka. Był piękny. Ten kwiat również, ale za cholerę nie mogłam go rozpoznać. Nie interesowałam się kwiatkami, ale niektóre jednak rozpoznawałam.

-Śliczny...-mruknęłam, zsuwając się na oparcie ławki.

-Ross? Co tu robisz?-usłyszałam niski głos kobiety. Popatrzyłam na nią, a ta dosiadła się do mnie.

-Piłaś.-stwierdziła.

-Nie No, co pani mówi. Ja tylko...tylko...nie wiem. -mruknęłam chowając pudełeczko do torebki.

Kollison przypatrywała mi się, a ja czułam się coraz bardziej niezręcznie.

-Bez urazy, ale co Pani chce?-spytałam w końcu.

-Tak tylko posiedzieć, Ross.-odpowiedziała, a ja nie mogłam się powstrzymać od zadania pytania.

-Tak właściwie, to zastanawia mnie coś. Dlaczego Pani używa nazwisk, a nie imion? Byłoby prościej.  I łatwiej się połapać, o kogo chodzi.

Kobieta oparła się o oparcie ławki. Wzięła głęboki oddech, a po kilku sekundach wolno wypuściła powietrze. Zwróciła ku mnie swoją głowę, a następnie przemówiła:

-Zbyt wiele imion kojarzy mi się ze złymi osobami. A takich w moim życiu było bardzo wiele.

-Szczerze, to nie sądziłam, że mi Pani jednak powie.-mruknęłam przekręcając w dłoni złoty pierścionek z księżycem.

-Jutro i tak nie będziesz niczego pamiętać. A tymczasem, wracaj do środka. Niedługo bal się kończy.

Później wróciłam do środka i resztę wieczoru przesiedziałam rozmawiając z przyjaciółmi.

***

-Proszę o ciszę!-krzyknęła Kollison stojąc w sali, w której uczyliśmy ludzi tańczyć. Bal dobiegł końca, był następny dzień. Niedługo miał zjawić się Peter. Wczoraj musiał podjąć ostateczną decyzję. Jeszcze nikt nic nie wie, ale każdy z osoba ma nadzieję, że to miejsce nie zostanie zrównane z ziemią.

-Ludzie, opanujcie się. Ja wiem, że wy macie kaca.-wszyscy zaczęli się potulnie uśmiechać, jednak kobieta miała rację, ale nie każdy wiedział, że ona wie, iż na imprezie byk alkohol.-Myśleliście, że nie wiem? Oczywiście, że wiem. Przyznam, że sama nie byłam do końca trzeźwa...ale to nie jest teraz ważne. Pan Hostex powinien zjawić się za kilka minut, zachowujcie się.

Tak jak powiedziała, tak i się stało. Właściciel hotelu zjawił się w środku. Chwilę poprawiał swoje krótkie włosy, ale zaraz przestał.

-Witam. Wczorajszy bal mnie nieco zdziwił, nie spodziewałem się, że zorganizujecie...coś takiego. Chciałem tu wybudować kilka budynków, ale z przykrością muszę stwierdzić, że się myliłem. Widać, że jesteście zgrani ze sobą, a to miejsce...to miejsce nie zasługuje na zrównanie z ziemią. Za godzinę mam samolot, dziękuje za wczorajsze wydarzenie. Do widzenia wszystkim. -powiedział, a chwilę później zniknął za drzwiami.

-Co to było?-zaśmiał się Jerry stojący za mną.

Wszyscy padli sobie w ramiona ciesząc się, że obóz przetrwa. Byłam tu kilka tygodni, ale naprawdę się cieszyłam. Jadąc tu nie zdawałam sobie sprawy, że poznam tyle wspaniałych osób.

-Wesoła nowina! A, przy okazji wam coś powiem. Kilka osób odjechało z obozu, a co się z tym wiąże, zostało kilka wolnych miejsc. Dlatego właśnie dzisiaj kilka nowych osób dojedzie do nas, proszę was o miłe przywitanie ich.

Następnie Kollison podrapała się po nosie i wyszła z sali. Z racji, że dzięki nam obóz przetrwał mamy tydzień wolnego. Zero rozkazów, zero zakazów. Będziemy mogli robić wszystko i nic. Coś czuje, że ten tydzień będzie niezapomniany i fantastyczny.

maerdOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz