Film: Quigley na Antypodach
Elliott - mężczyzna z ciemnym wąsem i bujnej czuprynie, patrzył jak osoba, którą znał od paru godzin, ucieka z jego rancza. Pomimo że uciekiniera znał krótko, już zdążył go znienawidzić, gdy ten zrujnował mu ranczo i postrzelił paru jego pracowników. Marston nie umiał pojąć, jak ten jeden człowiek mógł zbiec jemu i jego pracowniką. Każdego wyszkolił by doskonale władał bronią i umieli to robić naprawdę dobrze, a zbieg był jeden na ich wszystkich, a pomimo tego udało mu się zbiec.
Marston nie mógł opanować wściekłości. Miał nadzieję, że mężczyzna pomoże mu pozbyć się dzikich ludów tych ziem, jednak on okazał się zbyt godny i honorowy by zabijać. Elliott zdecydował, że jeśli mężczyzna nie chce z nim współpracować, należy go usunąć i to jak najprędzej.
Jednak z czasem zobaczył, że nie było to takie łatwe. Jego nowy wróg - Quigley - perfekcyjnie posługiwał się bronią, był sprytny i inteligentny. Był niełatwym celem dla niego i coraz częściej miał wrażenie, że ten bawi się nim. I choć wysyłał za nim mnóstwo ludzi, każdy wracał poturbowany z trupem przy koniu. Marston miał wrażenie, że gra w jakiejś grze, do której nie znał zasad i to tak bardzo go denerwowało.
Kolejne dni kiedy jego ludzie wracali pokiereszowani z połowów za Quigleyem. Marston czuł, że za chwilę wysiądzie nerwowo. Miał już serdecznie dość, wiecznie przeszkadzającego mu mężczyzny, z którym z początku chciał dojść do porozumienia. Teraz jednak miał ochotę zabić go przy pierwszej, nadażającej się okazji.
Zamknął oczy i z powrotem otwarł je. Wpatrywał się w ogień w kominku, przeładowując naboje w swoim pistolecie. Drewniane ściany budynku przytłaczały jego samotną duszę, a Marston poczuł się całkowicie zrezygnowany całą swoją sytuacją. Nie dość, że sprowadził z Ameryki mężczyznę, który teraz go terroryzował, musiał przeżyć wielkie stare plemię Australii, które wiecznie wchodziło na jego tereny, a nade wszystko czuł, że traci szacunek wśród ludzi.
Kiedyś był prawdziwą dumą swego kraju. Okoliczni mieszczanie znali go doskonale, choć nie cieszył się on dobrą sławą, ludzie mieli wobec niego dystans i szacunek. A teraz? Wszyscy śmiali się wprost w jego niebieskie oczy, a on nie mógł nic na to zrobić. Miał coraz mniej wpływów, ludzi i cierpliwości do tej sytuacji. Zdecydowanie potrzebował teraz długiego odpoczynku, który na pewno wiele by mu dał.
— Elliocie, czy zechcesz ze mną w końcu pomówić? — usłyszał żeński, dostojny głos zza niego, jednak nie odwrócił się. Nie miał na to siły, ani ochoty. Choć w głębi duszy, miał nadzieję, że kobieta zaraz usiądzie koło niego i porozmawia z nim, lub chociaż pomilczy u jego boku. — Rozumiem, że po raz kolejny chcesz być sam. — odparła przyciszonym głosem.
— Zostań. — szepnął pod nosem, jednak na tyle głośno by kobieta usłyszała jego głos. Usiadła obok niego i w swoją niewielką dłoń, pochwyciła jego, większa i mocniejszą rękę. Elliott nie wiedział, jakim cudem jej śliczna mała osobka, wywoływała w nim tyle emocji. Znali się już trochę czasu, mężczyzna do dziś pamiętał, jak około dwa lata temu, jego ludzie znaleźli jej prawie martwe ciało stratowane przez tutejszą zwierzyne. Przywieźli ją tu i opatrzyli, lecz kobieta już nigdy więcej stąd nie wyjechała, gdyż później została małżonką Marstona.
Choć ostatnio między nimi nie działo się za ciekawie. Sytuacje, które odbywały się niedawno, postawiły wiele do życzenia w ich życiu. Marston był wiecznie zajęty planami na dopadnięcie Quigleya tak bardzo, że zapomniał o swojej ukochanej, której oddał swe na pozór zimne i niedostępne serce.
— Elliott, proszę cię. Przestań myśleć o tym Quigleyu, bo doprowadzasz się do obłędu. — rzekła, doskonale wiedząc co chodzi po głowie jej męża. Ostatnimi czasy nie dogadywali się najlepiej.
Jednak patrzyła na niego ze współczuciem, chcąc mu jakoś pomóc. Ostatnio cały czas cierpiała, patrząc na jego wieczny smutek i rozdrażnienie.— Łatwo ci powiedzieć. — odburknął i wstał z siedziska, przewracając swoją szklankę z Whisky. Kobieta drgnęła na jego gwałtowne zachowanie, lecz nie spuściła głowy. Starała się jakkolwiek uspokoić mężczyznę, jednak bez skutecznie. Wciąż stał tyłem, odwrócony do niej i wpatrywał się w ogień w kominku. Dopiero po chwili odwrócił się i spojrzał na nią przepraszającym wzrokiem. — Wybacz, wiem, że chcesz mi pomóc. — rzekł i usiadł z powrotem obok niej.
Tak bardzo męczyła go ta sytuacja, a chyba najbardziej denerwowało go to, że w oczach swojej ukochanej wyglądał źle. Nie mógł poradzić sobie z jednym człowiekiem, który ostatnie dnie, denerwował go samym faktem, że istnieje. Zdecydowanie potrzebował choć na chwilę zapomnieć o tych sytuacjach, gdyż nie dość, że potwornie się denerwował, to nade wszystko jego kontakt z swoją żoną lekko upadł. Musiał przyznać, że bolało go to, jak widują się coraz rzadziej i po prostu się mijają.
— Elliott, chcę żeby wszystko wróciło do normy. Kocham cię, a to, że Quigley uciekł nie jest twoją winą. Zrozum w końcu, że jesteśmy razem i możesz zwrócić się do mnie o pomoc, jeśli jej potrzebujesz. — wyznała, ponownie chwytając jego dłoń. Jednocześnie bała się, że ten za chwilę znów się zdenerwuje. Jednak tak się nie stało. Ten gest zaś uspokoił go i pozwolił choć na chwilę zapomnieć o wszelkich niedoskonałościach życia.
Siedzieli w spokojnej ciszy, obserwując jak na zewnątrz wiatr powiewa gałęziami, które z hukiem uderzały o okno w ich salonie. Elliott wciąż był niezwykle zirytowany uciekinierem, którego wręcz musiał zniszczyć. Jednak obiecał sobie, że choć jeden wieczór nie będzie o nim myśleć i spędzi czas ze swoją żoną, o której zapomniał przez ostatnie tygodnie. Choć ciężko było mu się do tego przyznać, nawet przed samym sobą, to naprawdę przestał myśleć o jej istnieniu.
Choć ta była z nim przez cały czas i wspierała go, jak tylko mogła. Elliott dopiero teraz to wszystko zauważył. Wcześniej była dla niego aby kobietą, która po prostu była. Teraz, gdy inni o nim zapominali i została tylko ona, zauważył, jak wiele mógł stracić. Ta dama była mu oddana na zawsze, czekała, wspierała i nie wymagała niczego od niego. Czasem po prostu potrzebowała jego towarzystwa, by ukoić skołatane nerwy.
Wtedy mężczyzna przyciągnął ją bliżej siebie i pozwolił wtulić się w swoje ramiona. Pierwszy raz pozwolił sobie na odrobinę uczuć i sam przed sobą pokazał, że jest zdolny do odczuwania czegoś innego niż złość i chęć zemsty. Ten zły do szpiku kości mężczyzna, zabójca wielu niewinnych ludzi, na chwilę otworzył swoje serce, lecz było ono otwarte tylko dla niej. Reszta nie mogła nawet liczyć na odrobinę litości z jego strony.