Rozdział 17

41 13 0
                                    

Deszcz nie ustawał padać na drewniany dach szopy. Aurelia popatrzyła na komórkę, że zbliżała się siedemnasta. Z jednej strony bez sensu było tu dalej czekać, a z drugiej nie uśmiechało jej się wracać w ulewę te dwadzieścia kilometrów do domu. Usiedli dosyć wygodnie obok siebie na sianie, kiedy mijała kolejna godzina ich wizyty w starej stodole, Relka oparła głowę o ramię Ksawiera ze znużenia.

— Jakiś pomysł co dalej? — zapytał sennie, bo chociaż w środku było chłodno, nie było mu źle i chętnie by już po prostu się położył.

— Możemy pojechać do domu — powiedziała powoli, podnosząc się i patrząc na niego. — Albo poszukać schronienia we wsi, myślę, że to z dwa kilometry stąd.

— Tu na pewno na noc nie możemy zostać.

Kiedy tylko opuścili schronienie i wyruszyli z powrotem na szosę, usłyszeli trzask. Przednie koło Aurelii, albo dętka, postanowiły odpuścić sobie dalszą podróż i pęknąć w tym najmniej odpowiednim momencie. Dziewczyna ze strachem zeskoczyła z roweru i zauważyła, że przez te opady deszczu, na dnie kałuży, przez jaką przejechała, był spory kawałek szkła, który uszkodził koło. W tej sytuacji mogli jedynie wrócić do szopy i zadzwonić po kogoś, kto zgarnąłby ich do domu (co może być trudne), albo iść piechotą do następnej oznaki cywilizacji.

W końcu zdecydowali dojść się do Polanki, albo przynajmniej taka nazwa miejscowości mieściła się na wątpliwej jakości tablicy informacyjnej, bo Relka nie kojarzyła tej nazwy. Była to wieś w typie zabudowy zwanym okolnica. Znaczyło to, że budynki były ułożone w krąg do około majdanu, znajdującego się na środku wszystkich zabudowań.

— Niegdyś do majdanu zaganiano wszelkie zwierzęta gospodarcze — powiedział Ksawier, kiedy byli już prawie na środku miasteczka, a ich oczom ukazał się kościół i dwa zabudowania parafialne. — Potem zaczęto budować na środku świątynie albo tworzyć stawy. Zazwyczaj taki schemat budowano na wykarczowanych polanach leśnych, pewnie stąd nazwa.

Dziewczyna tylko kiwnęła głową, bo nie miała siły na odpowiadanie. Pchanie roweru w deszcz, kiedy trzęsła się z zimna, to było dla niej zdecydowanie za dużo. We wsi za to nie było widać żywego ducha, co sprawiło, że jej humor tylko się pogorszył. Żadnego sklepu, gospody, czy życzliwego mieszkańca. Popatrzyła przed siebie, na niewielki kościół. Znając takie małe społeczności, nie martwiono się o złodzieja i jest szansa, że to będzie jedyne otwarte miejsce. Mogliby przeczekać tam chociaż najgorszą ulewę i grzmoty. Kiedy zaproponowała to mężczyźnie, zgodził się, że na pewno znajdą tam chwilowe schronienie. Obydwojgu zaczęło już burczeć w brzuchach, ale nie przyznali się przed sobą, że są głodni. Zostawili rowery przed wejściem, a Ksawier popchnął ciężkie, drewniane drzwi. Kościół musiał być bardzo stary. Nie umiał określić jego wieku, ale ze stylu strzelałby na wczesny gotyk. Świątynia miała w sobie wiele w wpływu angielskiego. Chociaż był to surowy kamień, okna były strzeliste, z małymi rozetkami, a wszystko dopełniał kolorowy witraż z wizerunkiem jakiś świętych. Strop był drewniany, a prezbiterium od części dla wiernych oddzielały balaski z wzorem w kwiaty. Nie było tu za wiele miejsca na ławki, jednak kilka rzędów wciśnięto, co sprawiło, że korytarz między nimi był wyjątkowo mały. Na ziemi, pomiędzy czerwonymi cegłami było kilka dużych płyt z krzyżami, pewnie upamiętniające jakiś sponsorów z zamierzchłych wieków. Ksaw był zbyt zmęczony, by przyglądać się dokładniej. Jego telefon padł zanim jeszcze weszli do wsi, więc nie mógł nawet zobaczyć, pod jakim wezwaniem jest kościół. Aurelia zwróciła uwagę na wieczną lampkę, która przyjemnym, czerwonym płomieniem przyjaźnie migała, zapraszając ich do środka. Uklękła na samym środku kościoła, bo owe światło zwiastowało, że w tabernakulum jest obecny Chrystus.

Ksawier, zauważywszy ten gest, powiedział z zaskoczeniem, jak i zadowoleniem:

— Jesteś katoliczką.

TranscendencjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz