Rozdział 3

125 46 28
                                    

Koło czternastej w poniedziałek Aurelia zaczęła się szykować do wyjścia. Było ciepłe, majowe popołudnie, więc zarzuciła na bluzkę z gwiezdnych wojen dżinsową katanę i wyszła z domu. Dzisiaj był jej pierwszy dzień stażu w archiwum. Stresowało ją to, ale jednocześnie czuła ogromną ekscytację. W końcu będzie miała szansę zająć się czymś, co uwielbia i ją interesuje.

Przeszła ulicę Główną i Polną, znajdując się coraz bliżej alei, na której końcu stał niewielki, starszy już budynek, w którym dziesięć lat temu burmistrz Chodziecki umieścił miejskie archiwum. Zaraz też obok, na Lisickiej, znajdowała się jedyna w Czmilinie biblioteka. Niegdyś wszystko było pod okiem bibliotekarki w owej starszej lokalizacji, ale z biegiem lat wybudowano nowszą książkową fortecę, a cenne zbiory miasta umieszczono w super nowoczesnym budynku.

Tak, więc jeśli komuś było po drodze do biblioteki, zawsze odwiedzał archiwum. Niestety, zanim Aurelia się urodziła, redakcja, pod której patronatem były archiwalia, upadła, skazując miesięcznik „Historigin" na zapomnienie. Dziewczyna miała cichą nadzieję, że uda jej się wybłagać panią Julitę, bibliotekarkę, żeby od czasu do czasu dała jej coś napisać, tworząc, chociażby kwartalnik.

Zapukała w duże, dębowe wrota, które zaraz też otworzyła patyczkowata sześćdziesięciolatka. Miała kasztanowate włosy, obcięte tuż nad ramionami, a na nosie zgrabne okulary, w delikatnych ramówkach. Patrzyła na nowo przybyłą stażystkę przemiłym, zachęcającym wzrokiem, takim, że Aurelia nie mogła od tej pory mieć złych przeczuć co do tego.

Kobieta była ubrana w dłuższą, czerwoną sukienkę, a na nią zarzucony miała fartuszek. Kojarzyła się w ten sposób z dobrą babcią.

— Aurelcia! Jak dobrze cię widzieć, jak zawsze - punktualnie! Ojciec cię dobrze wychował. Och, co to był za urwis.

— Dzień dobry — odparła jedynie, siląc się na odpowiedni uśmiech.

— Zaczęłam odkurzać, przyznam ci, bo rzadko tu bywam. Wolę bibliotekę, zdecydowanie! Nowoczesne cztery ściany, kli-ma-ty-zacja! — Mocno wyartykułowała ostatnie słowo, jako oznakę niewiadomego luksusu.

— Rozumiem. — Mruknęła dziewczyna, bo chociaż uwielbiała panią Julitę, to jej paplanina wzmagała tylko w niej uczucie stresu.

— No, pewnie chcesz zobaczyć, co i jak, racja, racja. Zapraszam dziecino. — Wskazała ręką wąski korytarz, który prowadził do większej sali.

Aurelia weszła pierwsza do pomieszczenia, które miało bogato zdobiony sufit. Ten budynek zdecydowanie był kiedyś jakimś dworkiem. Świadczyła o tym także aleja, obsadzona z dwóch stron równo drzewami. Z tego niegdyś salonu, jak jej się zdawało, można było przejść do dwóch kolejnych pokoi. Jeden był zarzucony regałami i kartonami, drugi za to miał trzy biurka, ustawione w idealnej odległości. Na środkowym ze stołów stał pierwszy Macintosh, model „Classic", nie miał prawa działać, ale dziewczyna aż się rozpłynęła nad idealnym stanem prawie trzydziestoletniego komputera. Dużo teczek i papierów walało się po podłodze. Trzy pokoje wzdłuż kolejnego korytarza były okryte folią, a gdzieniegdzie leżały otwarte puszki z farbą.

— No, niestety musieliśmy najpierw zająć się odnowieniem obiektu. Mam nadzieję, że cię to nie zrazi. Sama cię wybrałam, Złotko. Wiem, jak bardzo kochasz historię, ale będziesz musiała trochę poczekać, zanim zabierzesz się za umysłową pracę.

— Nie ma problemu — powiedziała blondynka, bo o dziwo myśl o malowaniu sprawiła jej radość. Była mistrzem organizacji wnętrz.

Myślała, że teraz dostanie także fartuszek, jak Julita, a potem pędzel w dłoń i wspólnie spędzą tu popołudnie, plotkując o mieszkańcach, ale nie zanosiło się na to. Kobieta przeszła ponownie do pokoju łączącego, dając do rąk Aurelii jedno z kilku pudełek, jakie wciąż stały na podłodze.

TranscendencjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz