Rozdział 7

82 36 22
                                    

 Wbrew pozorom, ponad pięciogodzinna podróż autokarem nie okazała się być najdłuższą wyprawą świata. Już koło południa zawitali do Mrzeżyna, co dało im możliwość za dnia obejrzenia nabrzeża portowego miasta. Obóz sportowy miał się odbyć w niewielkim ośrodku safari prawie nad samym morzem Bałtyckimi.

— No, Ariel, co cię najbardziej cieszy? — zapytał Przemek, kiedy wysiedli z pojazdu przed schodami prowadzącymi do biura SafaTent Club.

— Ten neoromański kościół z 1912 roku, co go mijaliśmy po drodze — zażartowała sobie, a patrząc na jego minę, udało jej się. Pewnie liczył, że zgodzi się z nim pójść wieczorem na jakąś imprezę "kulturalną".

— Mieli tu kiedyś piękny pawilon plażowy — dodał Ksawier, zakładając na nos okulary przeciwsłoneczne. — Myślę Aurela, że będziesz chciała ze mną zaczerpnąć historycznego powietrza tej okolicy.

— Jak najbardziej — uśmiechnęła się i wyminęła wuefistę, które na te wieści aż przysiad na swojej walizce.

Cała tajność obozów sportowych polegała na tym, że od lat jeździli do tego samego ośrodka, który z roku na roku miał coraz więcej bajerów. Zaczęło się od dwóch dużych namiotów polowych, a w tym roku w ofercie było już wiele dwu- jak i trzyosobowych namiotów w typie safari. Stąd nawet zmiana nazwy w 2015 roku. Zasadniczo większość z namiotów była podobna. Ogromna weranda, na której mozna było jeść śniadania, ponieważ posiadała tam stół i krzesła oraz fotele i stolik kawowy. W zależności od ilości łóżek, albo dalej była kuchnia albo od razu sypialnia.

Jako że Ksawier trafił do namiotu z Przemkiem, w ich dwuosobowym mieszkanku zaraz za werandą znajdowały się dwa drewniane łóżka, a dopiero za kolejną ścianką łazienka i aneks kuchenny. U Aurelii, która miała mieszkać z dwoma pozostałymi nauczycielkami było odwrotnie, za płatami namiotu znajdowały się szafki i sprzęt AGD, a dopiero potem schludnie wyglądające materace na paletach. Każda z pań miała osobny minispódniczkach. W namiotach dwuosobowych nie było tego luksusu, a pomiędzy łóżkami był wąski korytarzyk do dalszej części domku.

Po ulokowaniu wszystkich dzieci w odpowiednich namiotach zarządzono pół godziny czasu wolnego na rozpakowanie i zapoznanie się z swoimi sąsiadami. Pechowo lokum Ksawiera znajdowało się całkiem po drugiej stronie ośrodka, co mieszkanie Aurelii. Nie miał zamiaru oczywiście się do niej zakradać po nocach, ale fakt mieszkania z nielubianym wuefistą, a do tego spora odległość do dziewczyny już po godzinie w ośrodku przyprawiła go o ból głowy.

O czternastej zarządzono udanie się do stołówki na obiad. Jadalnia znajdowała się w oszklonym, drewnianym budynku naprzeciwko parkingu, więc zebranie grupy czterdziestu dzieci i zaprowadzenie ich w tym samym czasie do konkretnego punktu graniczyło z cudem i nie wróżyła dobrze na przyszłość. W czasie trwania tej pielgrzymki ku jedzeniu, Relka lekko podbiegła do Ksawiera i klepnęło go w ramię. Mężczyzna wysunął się na przód grupy, by odsunąć się od gwaru dzieci i chociaż chwile pobyć w względnej ciszy.

— Założę się — zaczęła dziewczyna, wyciągając z kieszeni opakowanie tabletek — że ten zły humor wynika z rozsadzającego głowę bólu i zaraz ci przejdzie z pomocą moich medycznych umiejętności.

Ksawier się lekko uśmiechnął i przejął pudełko, czytając jaki lek dziewczyna mu oferowała. Powinien pomóc, więc jak tylko doszli do stołówki, mężczyzna poprosił o szklankę wody i szybko łyknął pigułki. Na szczęście w czasie obiadu nauczyciele podzielili się kawałkami sali do pilnowania i udało mu się zając najdalszy kąt, gdzie siedziało tylko kilka cichych dziewczynek. Zaraz obok jego stolika pojawiła się z tacą Aurelia i zdjęła z niej talerz pełen pierogów.

TranscendencjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz