Rozdział 14

175 22 4
                                    

Dlaczego w najmniej odpowiednich sytuacjach przypominamy sobie pewne sytuacje z naszego życia?
Stojąc oko w oko z lochą oraz jej jakże uroczymi warchlakami, po głowie Ali wcale nie chodziły myśli dotyczące ucieczki, wręcz przeciwnie. Przypomniała sobie bowiem, jak to w piątej klasie szkoły podstawowej wzięła udział w pewnym przedstawieniu, w którym to przypadła jej jakże zaszczytna rola dzika. Z pluszowym Pumbą w dłoni, podniosłym głosem recytowała wiersz autorstwa Jana Brzechwy, starając się dodatkowo kłaść nacisk na straszną naturę leśnego zwierza.

Dzik jest dziki, dzik jest zły,
Dzik ma bardzo ostre kły.
Kto spotyka w lesie dzika,
Ten na drzewo szybko zmyka. - Powtarzała w głowie.

Jednak, gdy ponownie spojrzała na twardą i dziwnie nastroszoną sierść dzika, a następnie natrafiła na jego wściekłe oczy, nogi zaczęły jej drżeć. Gdy pierwsze stróżki potu spłynęły wzdłuż rozgrzanej skroni, Ala na powrót poczuła za sobą obecność Konrada, a męskie dłonie, które wciąż spoczywały na jej okrytych marynarką ramionach, dodały jej dziwnej otuchy.

– Powoli, cofamy się. – Brunet stawiał nieznaczne, powolne kroki, uważając, aby przypadkiem nie potknąć się o wystający z ziemi korzeń i nie runąć wprost na miękką ściółkę. Wówczas bowiem konfrontacja z dzikiem byłaby rzecz jasna nieunikniona. W zasadzie Konrad musiał ciągnąć za sobą Alę, której akurat wtedy nogi odmówiły posłuszeństwa. Gdy mieszkańcy lasu w końcu zniknęli im z pola widzenia, Konrad, którego mięśnie rąk pozostawały do tej pory napięte, wyraźnie rozluźnił się, opierając czoło o pień rosnącej nieopodal, wysokiej sosny zwyczajnej. Prostując się, Alicja poczuła, jak kręci jej się w głowie. – Masz zakaz wspominania o jakichkolwiek innych zwierzętach. – Przecierając czoło, mężczyzna pociągnął spory łyk wody z plastikowej butelki.

Chcąc nie chcąc, ale gdy wyciągał dłoń, podając Ali butelkę, ta wyobraziła sobie, jak wiewiórka siedząca gdzieś w koronie któregoś z licznych drzew, upuszcza szyszkę, która spada i uderza w głowę akurat Konrada.
Śmiejąc się, o mało nie zakrztusiła się wodą, której chłodny strumień chłodził rozgrzane niemal do czerwoności gardło kobiety, przyjemnie kojąc.

– Co jak co, ale przez trzydzieści pięć lat skutecznie omijały mnie takie przygody. Zresztą, gdzie w mieście miałabym spotkać dziki? Na Marszałkowskiej? – Te słowa skutecznie rozbawiły Konrada, który właśnie wiązał buty, przygotowując się do wyruszenia w dalszą drogę.

– Chodź, musimy się jeszcze bardziej oddalić. Nie wiadomo, czy ponownie nie przetniemy im drogi. – Sprawdził, czy portfel oraz kluczyki od sprintera wciąż są na swoim miejscu, po czym odwrócił się, przekraczając konar drzewa. – Dziki na Marszałkowskiej. – Ponownie zaśmiał się, wyciągając dłoń ku Ali, pomagając jej przekroczyć przeszkodę. Oczywiście kobieta doskonale poradziłaby sobie sama, w końcu pień nie był znowu jakiś ogromny, ale jej towarzysz zapewne nie miał zamiaru taszczyć jej na plecach, gdy w przypadku niekontrolowanego przeskoku skręci kostkę. 

– Jest piętnasta dwadzieścia osiem, zdążymy? – Spytała, wyrównując krok i dostosowując rytm do swego towarzysza.

– Zamykają o osiemnastej, zakładając, że do głównej drogi dotrzemy za plus minus czterdzieści, może czterdzieści pięć minut, i doliczymy do tego czas potrzebny na dotarcie do szkółki to... Zostanie nam jakieś półtorej godziny na zrobienie zakupów.

– To niezbyt dużo.

– Ktoś mi doradził, że szybciej będzie jechać skrótem, ominiemy korki, światła... – rzucił ironicznie, aczkolwiek bez jakiejkolwiek wrogości w głosie.

Upał wciąż doskwierał, a jakby tego było mało, pojawiły się owady, w tym znienawidzone przez wszystkich krwiożercze komary oraz tak zwane końskie muchy. Ali zdawało się już, że po prostu słyszy irytujące bzyczenie we własnej głowie, gdy żadnego ze skrzydlatych stworów nie było w pobliżu. Spoglądając w górę, Ala zmrużyła oczy, gdyż promienie słońca padały prosto na jej twarz. Między koronami sosen, dostrzegła pojedyncze, aczkolwiek ciemne, złowrogo wyglądające  chmury. Zbliżały się w przerażającym tempie, pożerając przy tym nieliczne, śnieżnobiałe baranki, będące zwiastunami nienagannie pięknej pogody.

– Nie dokończyliśmy rozmowy – zaczął Konrad, zaskakując Alę. – Dlaczego nie szukałaś mamy? – Zwolnili. Oboje wyraźnie pogrążyli się w swoich myślach. Kobiecie dużo bardziej interesujące wydały się pajęczyny i małe pajączki, oplatające swą siecią pobliskie paprotniki.

– Sama nie wiem. Do pewnego czasu żyłam nadzieją, że pewnego dnia wróci, ale z czasem przestałam czekać. Dotarło do mnie, że nie chcę znać kogoś, kto mnie porzucił. A jak było z tobą?

– Ja ich znalazłem. Żyją i mieszkają pod Częstochową. – Wzruszył ramionami. – Namierzenie ich było tylko kwestią czasu. Miałem wówczas dwadzieścia – przerwał na moment – podajże pięć lat. Nie powiedziałem Jackowi, dokąd jadę, ale gdy wylądowałem w końcu pod ich domem z ułożonym całym planem działania, zwątpiłem. –  Zatrzymał się, opierając się ramieniem o drzewo. – Cały scenariusz rozmowy z mojej głowy wyczarował tak nagle, jakby ktoś pstryknął palcami, zabierając przy tym wszystkie pokłady mojej odwagi. Potrafiłem tylko siedzieć w samochodzie i czekać. W końcu się pojawili. Piękna rodzinka, trzymali się za ręce, a przed sobą pchali dziecięcy wózek. Wyglądali na szczęśliwych, sam nie wiem, dlaczego nie wysiadłem. Zostałem tam jeszcze kilka godzin, obserwując ich przez kuchenne okno. Dotarło do mnie, że lepiej dla mnie było, gdy nie znałem prawdy.

– Powiedziałeś Jackowi?

– Nie. Ale wydaje mi się, że się domyślił. Płakałem całą noc.

Ala poczuła, jak niewidzialna ręka ściska jej gardło. Nie podniosła nawet oczu, by nie zerkać na wykrzywioną w grymasie bólu twarz Konrada. Bacznie obserwowała mrówki biegające wśród leśnej ściółki nosiły na swoich grzbietach fragmenty roślin i upychały je w ciasnych dziurkach gniazda.

– Przepraszam, ale... Totalnie nie wiem, co powiedzieć. – Odważyła się unieść głowę. Jasne, przenikliwe oczy bacznie się jej przyglądały. Ala wcale nie dostrzegła w nich smutku, tylko dziwną pustkę, wcale nie obojętność.

– Jest ci mnie żal, niepotrzebnie. Dawno pogodziłem się z faktem, że jesteśmy sami na tym świecie.

– To nie żal, tylko...

– Kłamiesz, oczy są zwierciadłem duszy, a teraz odwracasz wzrok – odparł, widząc, że Ala powraca do śledzenia trasy małych, czarnych stworzonek. – Chodźmy, zbliża się burza. – Kładąc towarzyszce dłoń na ramieniu, wskazał głową na dalszą część lasu. – I najlepiej będzie, jeśli zmienimy temat. – Uśmiechnął się. – Zrezygnowałaś z pisania na stałe, czy to tylko przerwa? – Wyraźnie poprzednio poruszony wątek wywołał u niego natłok emocji, co wprawny słuchacz, jakim była Ala od razu wychwycił.

– Bycie pisarzem czy dziennikarzem nie jest łatwym kawałkiem chleba. Gdy redakcja upadła, złożyłam CV do kilku konkurencyjnych, lecz odzew zawsze był ten sam: "Proszę czekać na telefon, skontaktujemy się z panią". Długo się łudziłam, ale rzeczywistość w końcu rozwiała miraż i postawiłam na przeprowadzkę. Domek po dziadkach był idealną opcją. Zapewne, gdyby w Zielonej nadal funkcjonowała redakcja, nie musiałbyś teraz włóczyć się ze mną po lesie i stawać twarzą w twarz z żądnymi krwi wiewiórkami, czy tymi dzikami. Ale powiem ci szczerze, że zaczynam tęsknić za pisaniem, godzinami spędzonymi nad wyszukiwaniem informacji, dźwiękiem dłoni beztrosko pląsającyh po klawiaturze laptopa. – Ogarnęła ją dziwna melancholia. Sama właściwie nie miała pojęcia, co tak nagle naszło ich na zwierzenia, będące w zasadzie bardzo osobistymi.

– Mogę odstąpić ci możliwość prowadzenia firmowej strony internetowej. Totalnie nie mam do tego smykałki, a trzeba by było dodać jakiś fajny post. Wiesz, teraz tak myślę, że skoro nie mamy gazety, to możesz założyć jakiegoś bloga, coś w stylu no nie wiem... "z życia mieszkańców Zielonej".

– Nie wpadłabym na to. – W głowie byłej dziennikarki pojawił się zarys strony tytułowej oraz grafik, które mogłaby zamieszczać do każdego z dodanych artykułów.

Słysząc dźwięk przejeżdżającego samochodu, Ala odetchnęła z ulgą.

"Może jednak nie zjedzą nas wilki" – Pomyślała, zgrabnie omijając dorodny kopczyk kreta, który przywołał jej chwile, gdy razem z koleżankami ze szkoły uciekały ze szkoły na ogromne, niekiedy zalane łąki.

Docierając do drogi, którą pędziły liczne ciężarówki, dało się słyszeć potężny grzmot, a zaraz później Ala poczuła na karku pierwsze kropelki deszczu.


Okiełznać przeszłość | ZAKOŃCZONE ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz