Rozdział 10

187 27 6
                                    

Siedząc na schodkach werandy, Ala wtulała się w odziany w miękką bluzę bok ojca. Kobietę owładnęło niesamowite poczucie beztroski zmieszanej z bezpieczeństwem.

– Dlaczego wróciłeś tak nagle? Masz jakieś problemy? – Marszcząc czoło, brunetka wyprostowała się, zerkając jednocześnie na zaróżowioną od słońca twarz mężczyzny, który wzdychając ciężko, przejechał dłonią po krótko ściętych włosach.

– Thomas zamknął restaurację, ale to nic. Nie martw się, wynajmę jakieś małe mieszkanie w Zielonej, czy w innej miejscowości – wzruszył ramionami, maskując swoje załamanie pod maską nieśmiałego uśmiechu, który chwilę później zmienił się w grymas. Ala doskonale wiedziała, że gotowanie było dla jej ojca niczym oddychanie, a w momencie utraty źródła dochodowego, coś ścisnęło jego szyję, uniemożliwiając swobodne zaczerpnięcie powietrza.

Patrząc na Jagodę, która z niemałym trudem siłowała się z pocięciem na kawałki olbrzymiego konara. Z każdym branym zamachem, siekiera wbijała się w drewno, lecz za nic nie chciała przeciąć jej na pół. Ocierając pot z czoła, czarnowłosa odrzuciła trzymane w dłoniach narzędzie, które upadło między źdźbła zieloniutkiej trawy. Poddając się, zaczęła wyłamywać cieńsze gałązki, a gdy uzbierała już pełne naręcze, układała wszystko wewnątrz kręgu ułożonego z dużych kamieni.

– To podobnie jak u mnie – westchnęła, odrzucając na bok kamień, którego do tej pory obracała w dłoniach. – Redakcja upadła, a ja zostałam na lodzie. – Chwila milczenia, która zapanowała między dwójką rozmówców, poczęła ciągnąć się w nieskończoność, co z lekka przeszkadzało Alicji. – Pomóżmy Jagodzie, skoro już uparła się zorganizować się to pożal się Boże ognisko. – Zażartowała, wstając, Ala udała się do kuchni, gdzie po wyjęciu z lodówki paczki sałaty lodowej, przystąpiła do przygotowania sałatki, do której dodała małe, koktajlowe pomidorki, pokrojoną w kostkę czerwoną i żółtą paprykę oraz kawałki słonej fety.

Wycierając dłonie w kuchenny ręcznik, oparła się plecami o parapet i rozkoszując się chwilą ciszy, która zapanowała, poczęła wsłuchiwać się w odgłosy domu. Otwarte na oścież sypialniane okno skrzypiało cicho, a wpadający do wnętrza mieszkania ciepły, lekki wieczorny wietrzyk wprawiał w ruch białe firanki, które rozpoczęły subtelny taniec, kołysane regularnymi podmuchami.

Skrzypienie podłogi wyrwało Alę z zamyślenia, w wyniku czego oderwała wzrok od okna i przeniosła go na osobę, która akurat wchodziła do kuchni.

– Idziesz? Przyszli pierwsi goście. – Ojciec delikatnie objął córkę ramieniem, jednocześnie wyjadając ze stojącej na blacie miski kawałki papryki. 

– Nie chcę, żebyś szukał sobie mieszkania. Jest tu dla nas wystarczająco dużo miejsca. – Teraz w zasadzie nie wyobrażała sobie innej sytuacji. Skoro Witek ponownie na stałe pojawił się w jej życiu, nie wyobrażała sobie, aby na powrót rozstali się, choćby mieli mieszkać od siebie w odległości dziesięciu metrów. – Warsztat dziadka jest w nienaruszonym stanie. Możesz wrócić do majsterkowania, a nóż coś z tego będzie.

– Pomyślę nad tym. – Szybko ucałował skroń córki, po czym odwrócił się i ponownie skierował ku drzwiom, a następnie na trawnik.

Biorąc sałatkę i kręcąc głową, Ala podążyła za nim.
Wbrew obawom kobiety, gości wcale nie było wielu. Ba, w cieniu wielkiego krzewu dostrzegła raptem sylwetkę dobrze znanej jej postaci.
Martyna ubrana była w zwiewną, fioletową sukienkę, która wyglądała, jakby stworzoną ją właśnie dla niej, a zachodzące słońce odbijało się od srebrnych sandałków. Całości dopełniała skromna biżuteria w postaci łańcuszka, bransoletki i kolczyków.

– Hej! – Niemal wykrzyknęła, dostrzegając zbliżającą się w jej kierunku brunetkę. – Miło cię widzieć. – Pomalowane na czerwono usta kobiety w trymiga zetknęły się z policzkiem Ali.

Okiełznać przeszłość | ZAKOŃCZONE ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz