Rozdział 15

171 21 5
                                    

Kroplom deszczu bębniącym o chodnik towarzyszył charakterystyczny dźwięk. Brzmiało to całkiem, jakby wysuszona i zmęczona wielotygodniowymi upałami ziemia, w końcu odetchnęła z ulgą. Pył i wszechobecny kurz w końcu opadł, a unoszący się w powietrzu zapach świeżego deszczu był naprawdę zniewalający. W zasadzie zarówno Ali, jak i Konradowi zupełnie nie przeszkadzało, że przemokli do przysłowiowej suchej nitki. Szli powoli, przez co zarówno dla okolicznych mieszkańców, jak i mijających ich kierowców musieli wyglądać jak para wariatów. Co jakiś czas dało się słyszeć rozdzierający ciszę grzmot, po którym granatowe niebo rozjaśniał piorun, jego kształt natomiast przywodził kobiecie na myśl korzenie starego drzewa. Woda zgromadzona przy krawędziach jezdni zmieniła się w mały potok, który miał swoje ujście wewnątrz jednej z wielu kratek kanałowych.

– Przynajmniej pranie mam z głowy – mruknął Konrad, gdy jadący z dużą prędkością tir rozchlapał wodę, fundując mężczyźnie dodatkowy prysznic. Przecierając oczy, pozbył się chłodnej cieczy, która osadziła na jego długich rzęsach i mrugając kilkukrotnie, przeniósł wzrok na Alę, której zaczynało już doskwierać zimno. – Możemy pobiec, rozgrzejesz się – zaproponował, gdy przystanęli na chwilę pod daszkiem przystanku autobusowego.

Zerkając na rozkład jazdy umieszczony w odrapanej, plastikowej rameczce, brunetka z zawodem wymalowanym w jasnych oczach zrozumiała, że nawet na tutejszą komunikację miejską nie ma co liczyć. Ostatni autobus odjechał bowiem o piątej rano, a następny kurs zaplanowany jest dopiero na dziewiętnastą.

– Świetnie, dobrze, że do Zielonej nie musimy wracać na piechotę. – Gdy tylko wydostali się z lasu, w jakże magiczny sposób powrócił zasięg i w końcu mogli, a konkretnie Konrad z telefonu Ali zadzwonić do firmy z prośbą, aby ktoś odebrał ich z tej wyludnionej w wyniku złej pogody mieściny. Wodząc wzrokiem po najbliższej okolicy, a raczej próbując dostrzec cokolwiek, co miałoby się znajdować za ścianą deszczu, Ala mimowolnie zerknęła na pogrążoną w zadumie twarz Konrada. Delikatnie przyspieszony oddech świadczył o tym, że on także ma już dosyć tego pełnego niespodzianek dnia. Przecierając dłonią czoło i strzepując z włosów nagromadzoną wodę, kobieta dostrzegła niewielką, pulsującą żyłkę na szyi mężczyzny. Koszulka, która przykleiła się do jego torsu, wyglądała zupełnie jak druga skóra, podkreślając przy tym jeszcze dokładniej smukły brzuch oraz szerokie i bardzo rozbudowane ramiona. Brwi miał ściągnięte, intensywnie nad czymś myśląc, wzrok natomiast spuszczony, wbity w betonową posadzkę przystanku.

– Mam coś na twarzy? – Dopiero, gdy lekko zachrypnięty głos rozdarł ciszę, która zapanowała, Ala zdała sobie sprawę, że wgapiała się w Konrada jak sroka w gnat.

– Yy... Co? Nie, nie masz. – Kobieta momentalnie poczuła, że jej policzki zaczynają płonąć żywym ogniem. Przykładając do twarzy chłodne dłonie, starała się uspokoić galopujące serce. – Przestaje padać, idziemy? – Nie czekając na odpowiedź, wystrzeliła do przodu jak z procy.

Słysząc za sobą szybkie kroki i miarowy oddech, odgarnęła włosy za ucho, gdyż nie dość, że wiatr dął jej w twarz, to kilka niesfornych kosmyków pod wpływem kroków zmieniło ułożenie.

Szkółka sama w sobie była ogromna. Wielkie donice z klonami i lipami tworzyły szpaler, wzdłuż którego utworzono parking gotów pomieścić kilkadziesiąt samochodów.
Zważając na to, że jakby nie było, trafili do ogrodnictwa w środku tygodnia, ruch nie był spory, ale mimo tego cały czas można było dostrzec kręcących się tu i tam ludzi.
Cały roślinny asortyment ułożony był zgodnie z gatunkami oraz odmianami. Odpowiednio: iglaki, trawy, drzewa liściaste, krzewy, byliny, rośliny jednoroczne, domowe, a także róże.
W ogromnej, przedszkolnej szklarni znajdowała się kasa, a także najróżniejsze doniczki. Plastikowe, ceramiczne, szkliwione, do powieszenia, do postawienia na parapet. Można by było wymieniać a wymieniać.

Okiełznać przeszłość | ZAKOŃCZONE ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz