Frank
Skończyłem już porządkowanie akt. Musiałem tylko włożyć je do odpowiednich archiwów i byłem wolny. Kiedy Rosie zostawała w klubie dłużej niż powinna, robiłem nadgodziny. Nico sądził, że przede mną nikt nie przejmował się aż tak bardzo porządkiem w dokumentacji.
- Skończyłeś? - zapytała Lena, wchodząc do pokoju.
- Na dzisiaj chyba tak. Chcę wrócić do domu przed Clive'm. - powiedziałem, pochylając się nad komputerem, żeby go wyłączyć. - Ostatnio, kiedy musiał na nas zaczekać, trochę...
- Spanikował? - Lena uniosła brwi.
Nie odpowiedziałem, wiedząc, że ona dobrze sobie zdaje sprawę, że ma rację. Obróciłem się, żeby znaleźć się bezpośrednio naprzeciwko niej. Miała na sobie swoją sukienkę do ćwiczeń. Nie zaskoczyło mnie to, bo ostatnimi czasy zaczęła ignorować umundurowanie i przychodziła do pracy tak, jak stała. Nie przebierała się, nie zastanawiała nad tym jak staje przed swoimi podwładnymi. Stała się już autorytetem sama w sobie.
- Z Clive'm jest dziwna sprawa. - zacząłem trochę niepewnie. - Po ślubie coraz bardziej mam wrażenie, że ja i Rosie jesteśmy dla niego jak rodzice.
Lena pokiwała głową i podeszła do mnie bliżej. Spojrzała mi w twarz, ale nie jak szefowa, tylko jak siostra, którą przecież była. Zmusiłem się, żeby spojrzeć jej w oczy, ale musiałem ze sobą walczyć, żeby nie odwrócić wzroku.
- Bo może tak właśnie jest? - zapytała, nie wymagając odpowiedzi. - Kiedyś, jak jeszcze nie wiedzieliśmy, że mamy te same cele, usłyszałam, jak rozmawiałeś z Pinky'm o Clivie. Już wtedy obaj byliście jak jego rodzice. Opowiadałeś mi, jak znaleźliście go na ulicy. Zabraliście ze sobą, dostosowaliście do podróży w czasie...
- Nie musieliśmy. - przerwałem jej, kręcąc głową. - Rosie powiedziała, że jest czymś w rodzaju baterii. Jakoś przyswajał energię, która była produkowana w trakcie skoków. Podejrzewa, że mógłby stracić rozum, gdyby nie znaleźli go Strażnicy z Sanktuarium.
- Pomogli mu jakoś? - Lena zmarszczyła brwi.
Pokiwałem głową. Rosie próbowała mi opisywać procedurę, ale gubiłem się, jak tylko przechodziła do tych magicznych części i nie byłem teraz w stanie nic powtórzyć.
- Tak, jakoś przenieśli zgromadzoną energię i zamknęli w słoju. - wyjaśniłem, podając jej w pigułce, to czego się dowiedziałem kilka dni po powrocie Clive'a. - Mistrzyni Kleopatra uważa, że jeśli Clive nadal podróżowałby w czasie, a oni na bieżąco by ją z niego wydobywali, mogliby utworzyć nowy kryształ mogący posłużyć jako źródło energii do nowego czasomierza.
- Brzmi wspaniale, ale po Twoim braku entuzjazmu wnioskuję, że to nie wszystko. - przysiadła obok mnie. Położyła mi dłoń na ramieniu i lekko potrząsnęła.
- Nie. - pokręciłem głową, biorąc głęboki oddech. - Jest jeden skutek uboczny. Przeładowana bateria wybucha i to samo działo się z jego umysłem. Mimo, że przywykł do skoków między dwoma stuleciami, to nadal oddziaływałoby na jego umysł.
Nie odpowiedziała. Dała mi wystarczająco do zrozumienia, że da mi tyle czasu, ile potrzebuję. Nie skończyłem jeszcze zdania i ona dobrze to zauważyła.
- Nie poświęciłbym Clive'a dla czasomierza. - pokręciłem głową. - Nawet tak potężnego jak pierwszy dar Czarowników czasu.
- Tak, wiem. - przytaknęła cicho, kreśląc dłonią okręgi na moich plecach.
Rosie wskoczyła na kanapę, siadając obok mnie. Obróciłem się i zmarszczyłem brwi. Wyglądała jak kot z kanarkiem w pysku.
- Coś znowu wymyśliła? - zapytałem zaskoczony.
- Jak długo ma trwać nasza podróż poślubna? Kilka dni? - zapytała, chowając coś za plecami. - Czy wystarczy kilka godzin?
- To ma jakieś znaczenie? - wytrzeszczyłem oczy, patrząc na nią, próbując domyślić się do czego zmierza. - Właściwie powinno trwać co najmniej tydzień, ale jeśli chcesz, to na razie możemy zacząć od randki.
- No to mam jeden pomysł. - pokiwała głową. Szeroki uśmiech nadal nie spływał z jej twarzy.
Wyciągnęła zza pleców czasopismo dla miłośników historii. Zakreśliła jedną z dat w krótkim kalendarium zapowiadającą artykuły w numerze na przyszły miesiąc.
- Lata osiemdziesiąte osiemnastego wieku... - przeczytałem powoli, chociaż na rozpisce widniała pełna data. - Pierwszy pokaz lotu balonem na gorące powietrze.
- I to nawet nie tak daleko. - zauważyła, wyciągając z kieszeni bluzy wydrukowane zdjęcie satelitarne Wersalskich ogrodów i okolic. - Wydaje mi się, że to było... tutaj.
Wskazała jedno z miejsc na zdjęciu. Nigdy się nie cofałem do czasów Marii Antoniny. Zwyczajnie nie miałem tam czego szukać, ale tym razem wydawało mi się, że miała na myśli coś jeszcze.
- Wszystko obmyśliłam. - powiedziała przejęta. - Wiem, gdzie załatwić kostiumy. Przebierzemy się w namiocie do pobrania krwi...
- A niby co tam będziemy robić? - uniosłem brwi.
- No jak to? Oddamy krew. - pisnęła. - Pamiętasz jaką masz grupę? Robili Ci badania w szpitalu.
- Nie pamiętam. - pokręciłem głową.
- Masz gdzieś w papierach. - machnęła ręką. - Po wszystkim obeżremy się czekolady i...
Urwała, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Pocałowała mnie szybko w usta i zeskoczyła z kanapy. Podbiegła do drzwi i otworzyła, nie sprawdzając kto przyszedł.
- Cześć! - zawołała radośnie.
Do mieszkania wszedł Nico. Otworzyłem usta z zaskoczenia, kiedy się zorientowałem, że jakoś przewidziała, że to właśnie on przyszedł.
- Mamy problem. - zaczął niepewnie. - Znaleźliśmy kilku zbiegłych podróżników w czasie.
Wstałem z kanapy i podszedłem bliżej. Spojrzałem na niego z przerażeniem. Wyrwałem mu z rąk teczkę, którą przyniósł i otworzyłem, ale nie zobaczyłem w niej nic nowego.
- Nie wpisałeś nowych informacji. - zauważyłem.
- Bo nie ma czego wpisywać. - pokręcił głową. - Cała piątka jest w domu opieki. W latach osiemdziesiątych poprzedniego stulecia. Nie stanowią już zagrożenia.
- Co się z nimi stało? - zapytałem. Odnosiłem wrażenie, że nie mówi nam całej prawdy.
- Nie wiadomo. - odpowiedział. - Próbujemy to ustalić, ale... Będziemy potrzebowali Twojej pomocy. Teraz to sprawa priorytetowa. Polecenie Leny.
CZYTASZ
Mamy czas || Znajdź mnie w Paryżu
FanfictionBezpośrednia, chociaż nie dokładna kontynuacja serialu „Znajdź mnie w Paryżu". Wersja wydarzeń, w której romans Ines i Franka nie miał miejsca, bo on... kochał już kogoś innego. Czarownicę czasu, która uratowała mu życie, kiedy jego zuchwałość omal...