Rozdział 20

16.5K 490 233
                                    

Milczeliśmy przez długą chwilę, prowadząc niemą rozmowę na spojrzenia. Cholernie się bałam, że nie poradzę sobie z uratowaniem życia temu całemu Mateo. Nie wiedziałam, w jak wielkie gówno się wpakowałam i jak bardzo mogłam w tym zatracić siebie. Im więcej przebywałam w życiu Williama, tym bardziej zagłębiałam się w mrok, z którego nie było wyjścia.

- Proszę... - wychrypiał Mateo, łapiąc mnie delikatnie za rękę.

Coś we mnie drgnęło. Nie wiedziałam, co zrobił i dlaczego był w takim stanie, ale, przecież, moja mama nie pyta swoich pacjentów o przeszłość, tylko ich ratuje. W tej sytuacji powinnam zachować się jak ona. I nie dlatego, że mi grozili, ale dlatego, że nie byłam złym człowiekiem. Każdy zasługiwał na to, by żyć.

Evans milczał i patrzył na mnie, oczekując jakiegoś odzewu z mojej strony. Wyglądał na obojętnego, ale w jego oczach pojawiło się przez chwilę coś... Coś na wzór tego, jakby się martwił o życie tego chłopaka?

- Będę potrzebować dużo gazy, czegoś do wyciągnięcia kuli, zaszycia rany i narkozę dla twojego kolegi - powiedziałam cicho, patrząc na swojego pacjenta. - Zrobię tyle,  ile będę w stanie. Chociaż i tak jestem zdania, że powinniście zawieźć go do szpitala - przyznałam. Spoglądnęłam na zamyślonego Evansa.

- Allison wszystko ci przyniesie - powiedział krótko i wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi.

Allison? Cudownie...

Nim zdążyłam pomyśleć coś więcej, do pokoju wparowała blondynka z potrzebnymi mi narzędziami. Spojrzała na mnie w niemałym szoku i pomrugała oczami. Nie była zachwycona moim widokiem. Odłożyła rzeczy na szafkę i spojrzała na mnie jak na wroga.

- Nie wiem, kto cię tu wpuścił, ale twoja obecność nie jest tu mile widziana, dziewczynko - zjechała mnie wzrokiem.

- W takim razie może sama chcesz wyjąć kulę postrzałową z ciała tego chłopaka? - sarknęłam, czując narastającą irytację przez obecność tej dziewczyny.

Przez chwilę Allison milczała, po czym jej wzrok odrobinę złagodniał.

- Ci idioci przywieźli ciebie na zastępstwo naszego uzdrowiciela? - uniosła brew do góry, spoglądając na mnie.

- Jak widać, a teraz potrzebuję ciszy, więc jakbyś mogła, to... - wskazałam na drzwi z niemiłym uśmieszkiem na twarzy.

Allison wywróciła oczami i ruszyła w kierunku wyjścia.

Grzeczna dziewczynka.

- Jeśli on umrze, ty też nie dożyjesz jutra - odezwała się jeszcze. - Jego życie jest sto razy ważniejsze od twojego. Miej to na uwadze - rzuciła mi ostrzegawcze spojrzenie i wyszła z pokoju.

Te ich groźby wcale mi nie pomagają. Ręce mi się wystarczająco bardzo trzęsły, a przy tej operacji musiałam być dokładna.

Kiedy zostałam sama w pomieszczeniu, próbowałam uspokoić stres ogarniający moje ciało. Gdy mi się to udało, rozcięłam materiał koszulki rannego chłopaka.

Rana nie przestawała krwawić, więc przeszłam od razu do znieczulenia ledwo przytomnego chłopaka. W momencie, kiedy zaczęło działać, ostrożnie rozcięłam skalpelem część jego skóry i zaczęłam wyciągać kule z jego klatki piersiowej. Kilka milimetrów braku precyzji i mogło skończyć się na wózku inwalidzkim.

Jakie to uczucie, kiedy to od ciebie zależy to, czy ktoś przeżyje? Wcale nie czułam się jak Bóg. Jeśli coś pójdzie nie tak, będę zmuszona żyć z wyrzutami sumienia przez całe życie. Nie wiem, jak moja matka utrzymuje nerwy na wodzy przy takich operacjach.

Dark Desire Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz